piątek, 30 maja 2014

Sposób na nerwy [oneshot]



           Przybywam z pierwszym oneshotem! Naprawdę się przy nim nieźle namęczyłam, ale uważam, że było warto! Poza tym sporo osób powiedziało, że chętnie przeczytałoby coś takiego, więc... Oto i jest!

Pairing: Kai x Ruki
Ostrzeżenia: Scena erotyczna

           Shot na specjalne życzenie Arashi-sensei! Enjoy! ;-)
           I oczywiście komentarze jak zwykle mile widziane! Pod ostatnią notką było ich więcej niż zwykle, więc byłam naprawdę szczęśliwa. Spróbujcie to przebić! ;-)

*

Minęło już parę lat, a ja nadal codziennie zadaję sobie to samo pytanie… Jak wielkim musiałem być idiotą, że zgodziłem się zostać liderem? Odpowiedź jest jednoznaczna – gigantycznym. Na początku zdziwiłem się, że nikt nie chciał. Wtedy jeszcze myślałem, że takie „liderowanie” to na pewno musi być kupa frajdy! Trzymasz rękę na pulsie, zawsze ze wszystkim jesteś pierwszy, masz jakiś tam ważny głos, jeśli chodzi o sprawy zespołu… Same zalety, prawda? Oczywiście. TO są same zalety. Jednak jeśli do tego doda się bandę zidiociałych leniów, których trzeba niańczyć 24 godziny na dobę siedem dni w tygodniu bo bez przypomnienia pewnie nawet zapomnieliby założyć na siebie świeżych gaci to wszystkie zalety trafia szlag. Więc cóż… Tak też się właśnie urządziłem na swoje własne zakichane życzenie. OCH, do końca życia będę sobie za to wdzięczny.
Mówiłem, że samo liderowanie jest tragedią? To teraz wyobraźmy sobie liderowanie w czasie nagrywania płyty. W porównaniu ze zwykłymi ćwiczeniowymi próbami, w tej sytuacji czułem się zupełnie jak żołnierz Kamikaze. Chociaż on przynajmniej mógł rozwalić się tym samolotem, a ja niestety niewiele mogłem zrobić, oprócz namiętnego uderzania czołem w blat biurka lub w ściany… Wracając jednak do tematu. Byliśmy właśnie w trakcie nagrywania naszej kolejnej płyty i miałem wrażenie, że tylko mnie w jakikolwiek sposób to obchodzi, ponieważ tym bęcwałom nie da się wbić do głowy, że jest to COŚ WAŻNEGO. I tak dostatecznie śmieszne jest to, że takie rzeczy w ogóle trzeba PRÓBOWAĆ wbić im do głowy! Wielcy muzycy z powołania… Ta, akurat. Najchętniej to leżeliby dupami do góry z nadzieją, że instrumenty same wstaną i zaczną układać melodię.
Ten dzień był kolejnym z wielu, kiedy mieliśmy się spotkać w sali nagraniowej i nadal brnąć do przodu, ponieważ terminy coraz bardziej deptały nam po piętach. Jednak co to byłby za dzień bez zdenerwowania mnie od samego początku. Tak więc po kolei: Aoi, który miał dokończyć melodię do jednego z tekstów (zaznaczam, że sam bardzo entuzjastycznie zaklepał sobie prawo do stworzenia czegoś akurat do tego konkretnego tekstu) oczywiście nawet nie zabrał się za robotę, bo pilnie musiał jechać do rodziców. Pomińmy to, że jego rodzice mieszkają w Mie i choćby bardzo chciał to nie mógłby odwiedzić ich i wrócić w ciągu jednego dnia. No, chyba, że tylko wszedł do domu i od razu z niego wyszedł. Ale idźmy dalej! Uruha wszedł do sali z gigantycznymi okularami na nosie. Zwykle nie udaje Takanoriego i nie nosi ciemnych szkieł zimą, dlatego od razu wiedziałem, że zapewne ukrywa pod nimi ciemnofioletowe wory pod oczami, które wywołało niewyspanie spowodowane jednoosobową libacją alkoholową trwającą do około trzeciej nad ranem. Uroczo. Dalej! Reita… Reity najzwyczajniej w świecie nadal nie było, choć teoretycznie nasze spotkanie trwało już od jakichś czterdziestu minut. Mogłem się założyć, że nadal spał smacznie u siebie w domu, a na podłodze leżały szczątki jego budzika, który sam mu sprezentowałem na ostatnią gwiazdkę. A Ruki… No cóż. Ruki był jedyną osobą, do której nie miałem jak się przyczepić. Przyszedł na czas, przyniósł kolejny tekst, który obiecał napisać w tym terminie, nie stroił fochów już od drzwi i po uprzejmym przywitaniu się zajął miejsce na skórzanej kanapie. Chociaż on nie był bezużyteczny. Dziękuję uprzejmie.
Mrucząc coś pod nosem stałem w kącie pomieszczenia i obracając pałeczkami, łypałem groźnie na gitarzystów. Miałem ochotę czymś w nich rzucić, ale uznałem, że czegokolwiek bym nie użył, szkoda byłoby tego przedmiotu na ich puste głowy.
Kiedy w końcu po kolejnych kilkunastu minutach drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wpadł Akira, sapiąc i tłumacząc się, że po prostu jeszcze nie rozgryzł działania budzika ode mnie, już naprawdę nie miałem ochoty się odzywać. Machnąłem tylko na niego lekceważąco dłonią i usiadłem za swoją perkusją, co było jednoznacznym sygnałem na to, że rozpoczynamy próbę od małej rozgrzewki, a później przejdziemy do spraw organizacyjnych. O ile w ogóle będzie co omawiać, skoro tylko Takanori zrobił to, o co go poprosiłem. Pomyślałem, że im szybciej zaczniemy tym szybciej skończymy i będę mógł sobie pójść. Och, jak bardzo się pomyliłem.
Na początku wszystko szło w miarę dobrze. Przebrnęliśmy przez pierwsze dwa utwory bez zbędnych problemów i niemiłych niespodzianek. Jednak trzecia piosenka rozpoczęła falę moich osobistych katastrof. W pewnym momencie, podczas solówki gitarowej, Uruha zapiszczał głośno i momentalnie przestał grać. Nie powiem, przestraszył mnie tym nagłym dźwiękiem i gdy na niego spojrzałem, zorientowałem się, że zerwał strunę, która bardzo efektownie rozcięła jego chude palce. Wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać , więc przewróciłem oczami i jako odpowiedzialna zespołowa niańka, którą na moje nieszczęście również byłem, sprawnie opatrzyłem mu dłoń, mając nadzieję, że „ten straszliwy ból, który tak bardzo go paraliżował” pozwoli mu zagrać jeszcze przynajmniej dwie piosenki. Aoi zmienił strunę w jego gitarze i graliśmy dalej. Niestety jakąś minutę później Reita cofnął się gwałtownie do tyłu, jednocześnie wpadając na moją perkusję i sprawiając, że połowa sprzętu wesoło gruchnęła o podłogę. Zacisnąłem tylko pięści na pałeczkach i już szykowałem się do wrzasku, kiedy moją uwagę zwrócił Ruki, machając do mnie dłonią.

- Yuk-kun, muszę już iść! Zapomniałem Ci powiedzieć, że mam dzisiaj coś ważnego do załatwienia… Przepraszam chłopaki, na pewno poradzicie sobie beze mnie! – i już go nie było.

Tak, jasne. Szkoda, że „coś ważnego do załatwienia” miał on średnio trzy razy w tygodniu od jakichś dwóch miesięcy. Próbowałem z nim o tym w miarę spokojnie porozmawiać, bo wiedziałem, że kłótnią nic nie wskóram, a szczerze mówiąc to trochę martwiłem się, że może ma jakieś problemy, ale bardzo szybko mnie zbył, więc dałem sobie spokój. A tym, że dzisiaj po raz kolejny wypadł z sali bez konkretnego tłumaczenia, automatycznie anulował wszystkie dobre myśli jakie siedziały w mojej głowie na jego temat od kiedy pojawił się w drzwiach.
Poczułem palącą mnie od środka złość. Naprawdę miałem dosyć użerania się z nimi i proszenia ich o wszystko jak małe dzieci. Z całej siły cisnąłem moimi pałeczkami o podłogę, jednocześnie gwałtownie wstając z miejsca i mrożąc pozostałą trójkę zabójczym spojrzeniem.

- Wypad mi stąd. WSZYSCY. NATYCHMIAST – starałem się mówić w miarę spokojnym tonem, lecz ostatecznie nie wytrzymałem. – I nie pokazujcie mi się na oczy dopóki nie dojrzejecie i nie wtłoczycie sobie chociaż kilku kropel oleju do tych swoich pustych łbów! ZROZUMIANO?! – spojrzeli tylko na mnie jak na idiotę i zupełnie na luzie ruszyli w stronę parkingu, nie kierując w moim kierunku ani jednego słowa.

Miałem ochotę krzyczeć i wywalić cały ich sprzęt przez okno, ale doszedłem do wniosku, że gitary nie są niczemu winne i ostatecznie byłoby mi ich troszkę szkoda. Niemniej jednak, kiedy widziałem cały ten bałagan panujący w sali prób, moja frustracja tylko się nasiliła i już wtedy wiedziałem, że na pewno nie ustąpi ona tak po prostu, sama od siebie. Wiedziałem, że na pewno będę musiał jej jakoś w tym pomóc. Nie wiedziałem tylko jak. Alkohol odpadał – nie lubiłem go pić i nie miałem zamiaru zdychać rano z bólu z powodu kilku idiotów. Gotowanie – też nie miałem na to zbytniej ochoty, a poza tym moja lodówka świeciła pustkami. Perkusja – leżała w szczątkach na podłodze, a ustawiać jej z powrotem nie miałem najmniejszego zamiaru. Suzuki ją ustawi, już ja tego dopilnuję. Chodziłem tak po sali jeszcze przez kilka chwil, gdy nagle mnie olśniło! Już doskonale wiedziałem jak i na kim rozładować całą swoją złość, a myśl, że ta osoba jeszcze będzie z tego zadowolona tylko jeszcze bardziej podnosiła mnie na duchu. Uśmiechnąłem się głupkowato sam do siebie, zgarnąłem prędko swoje rzeczy do torby i żwawym krokiem ruszyłem w kierunku, który w tym momencie był moim jedynym zbawieniem.

*

                Siedząc w samochodzie, nerwowo wystukiwałem jakiś rytm na kierownicy. Jak to w Tokio bywa, najzwyczajniej w świecie utknąłem w korku. Momentami zaczynałem żałować, że nie postanowiłem pojechać metrem, ale natychmiastowo wyobraziłem sobie stację pełną piszczących młodych dziewczyn i od razu uznałem, że taka bezczynność wcale nie jest aż taka zła…
                Po kolejnych paru minutach stania w miejscu, sznur samochodów zaczął powoli ruszać do przodu, przyspieszając z każdą chwilą. W końcu mogłem skręcić w jedną z bocznych ulic, z ulgą zostawiając za sobą tłok i denerwujące żółwie tempo. Automatycznie przyspieszyłem, już nie mogąc doczekać się momentu, w którym dotrę na miejsce.
                Jezdnia, tak samo jak i chodniki, były wyjątkowo puste. Lecz co się dziwić, raczej niewiele osób zapuszcza się w takie tereny w godzinach południowych. Niemniej jednak, ja nie miałem innego wyboru. W tym momencie był to jedyny skuteczny ratunek, jaki przyszedł mi do głowy.
                Mianowicie właśnie znajdowałem się w dzielnicy słynącej z najlepszych Host Clubów w całym Tokio. O ile nie w całej Japonii. Tak, moim wspaniałym pomysłem na rozładowanie nerwów był seks. Jakże genialny w swej prostocie… Nie był to mój pierwszy raz w tym miejscu, więc nie byłem ani trochę zestresowany i doskonale wiedziałem, w którym kierunku powinienem się udać. Jeszcze do niczego nie doszło, a ja już zaczynałem czuć jak powoli się relaksuję… Chyba po wszystkim skoczę do jakiegoś psychologa i przebadam się, czy aby na pewno nie znajduję się w jakimś początkowym stadium seksoholizmu. Choć nie słyszałem jeszcze o seksoholiku, który uprawia seks rzadziej niż raz w tygodniu… Nieważne.
                Zatrzymałem się pod jednym z niewielu aż tak eleganckich budynków. W całości był on czarny. Tylko tuż nad wejściem  znajdował się neon, rzucający na wchodzących klientów czerwony poblask, którego niestety w tym momencie nie było zbytnio widać, ponieważ zwyczajnie było za jasno. Całość dawała wrażenie niezwykle tajemniczego miejsca, a owa tajemniczość i świadomość tego, czego można doświadczyć w środku działa jak magnez na kasiastych mężczyzn kręcących się w pobliżu. Mężczyzn, ponieważ do tego konkretnego klubu dla kobiet wstęp był wzbroniony.
                Spojrzałem w lusterko wsteczne, poczochrałem zadziornie włosy, poprawiłem na ramionach swoją skórzaną kurtkę i wysiadłem z pojazdu, zabierając ze sobą tylko portfel i komórkę. Od razu podszedł do mnie elegancko ubrany konsjerż, oferując odprowadzenie samochodu na parking, więc bez słowa podałem mu kluczyki i dumnym krokiem ruszyłem w stronę wejścia.
                Gdy tylko znalazłem się w środku, od razu uderzyło we mnie ciężkie, gorące powietrze, którego zapach był mieszaniną drogich męskich perfum różnego rodzaju, przez które delikatnie przebijał się zapach jakichś kadzidełek. Wydawało mi się, że o zapachu różanym, ale nie znałem się na takich sprawach, więc od razu wyrzuciłem to z głowy. Pewnie skierowałem się w stronę ekstrawagancko wyglądającej recepcji, za którą stała prawdopodobnie jedyna kobieta w całym budynku. Ukłoniłem się uprzejmie, posyłając jej delikatny uśmiech. W końcu nawet w takich sytuacjach nie można zapominać o dobrym wychowaniu! Och, mama byłaby ze mnie dumna…

                - Dzień dobry – odwzajemniła ukłon. – Czego sobie pan życzy na dzisiejszy wieczór? – nie musiałem komentować tego, że zegar w tym momencie wskazywał kilka minut po dwunastej w południe. Zdążyłem się przyzwyczaić, że w takich miejscach noc trwa dwadzieścia cztery godziny na dobę.

                - Chciałbym wynająć wyjątkowo androgenicznego chłopaka specjalizującego się w… - odchrząknąłem nieznacznie, mimo to nie tracąc pewnego tonu. – Ostrzejszych zabawach. Cena nie gra roli.

                - Oczywiście – uśmiechnęła się uprzejmie, zupełnie jakbym był w jakimś warzywniaku i poprosił ją o karton mleka… Do tego, mimo wszystko, nadal nie mogłem się przyzwyczaić. Chociaż chyba wolałem taką reakcję, niż gdyby miała na mnie spojrzeć jak na jakiegoś zwyrodnialca, którym mimo wszystko nie byłem. Nigdy nie korzystałem z usług niepełnoletnich chłopców. – Czy chciałby Pan zapłacić z góry za określone godziny, czy może wpłacić zaliczkę, a ostatecznie uregulować wpłatę dopiero po zakończeniu usługi?

                - Po zakończeniu – odparłem zdecydowanie. W końcu nie wiadomo jak szybko stres będzie opuszczał moje ciało… Sprawnie podałem kobiecie moją kartę kredytową, wpisałem kod PIN i pożegnałem się z całkiem sporą sumą pieniędzy… Ale co tam. Stać mnie. Na co dzień jestem raczej oszczędny, więc raz na jakiś czas mogę trochę zaszaleć. O ile o tym, co właśnie zamierzam zrobić można powiedzieć „trochę”.

                - Ma pan szczęście. Jeden z naszych najlepszych hostów jest właśnie wolny. Będzie pan jego dzisiejszym pierwszym klientem – oddała mi moją kartę. – Pokój 317, siódme piętro. Życzę udanego wieczoru – skłoniła się po raz kolejny, a ja żwawym krokiem ruszyłem w kierunku wind, znajdujących się po drugiej stronie pomieszczenia. Na szczęście nie musiałem długo czekać i praktycznie od razu mogłem wejść do wielkiego dźwigu. Nacisnąłem odpowiedni przycisk, a winda ruszyła w górę.

Cichy dźwięk oznajmił mi, że dotarłem na miejsce. Ruszyłem więc w poszukiwaniu odpowiedniego pokoju. Znajdował się on za rogiem, tuż po prawej stronie. Jednak nie wszedłem od razu. Zatrzymałem się na moment, wziąłem parę głębszych wdechów, po raz kolejny nastroszyłem swoje włosy, jednak tym nieco bardziej nerwowym ruchem i zaśmiałem się cicho pod nosem. Naprawdę jestem idiotą… Uniosłem dłoń i pewnie zapukałem do drzwi, wchodząc do środka bez czekania na odpowiedź.
Tak jak spodziewałem się po pokoju jednego z lepszych hostów, pomieszczenie urządzone było w bardzo nowoczesny sposób. Mimo tego nie było ono zbyt duże. Właściwie było tam tylko ogromne łóżko z ciemnego drewna, zasłane czarną satynową pościelą i mały podest w rogu z biegnącą aż do sufitu metalową rurą przeznaczoną… Do czynności wiadomych. Po lewej stronie znajdowały się kolejne drzwi, za którymi zapewne było coś w rodzaju łazienki i garderoby w jednym, gdzie host przygotowywał się na przyjęcie swojego klienta.
Zdjąłem z ramion kurtkę i rzuciłem ją na podłogę obok łóżka, na którym to wygodnie się rozsiadłem. W pomieszczeniu było wyjątkowo duszno. Okna były szczelnie zasłonięte, światło przygaszone, a w powietrzu unosił się jakiś zapach, który przy wdechach sprawiał wrażenie wręcz lepkiego. Zamruczałem cicho, wypuszczając powietrze z płuc. Tak… Atmosfera była wręcz idealna do kochania się.
Wtem usłyszałem cichy szelest pościeli tuż za swoimi plecami i poczułem jak materac ugiął się lekko pod ciężarem drugiego ciała. Uśmiechnąłem się sam do siebie i przymknąłem oczy, opierając się rękami z tyłu. Czyjeś ciepłe dłonie spoczęły delikatnie na moich ramionach, masując je chwilę jednak szybko rozpoczęły wędrówkę wzdłuż mojego torsu. Sunęły powoli raz w górę, raz w dół, czasami zahaczając opuszkami palców o moje sutki, ukryte jeszcze pod materiałem koszulki. Nagle ów osobnik przylgnął całym swoim ciałem do moich pleców, a jego jeszcze chwilę wcześniej delikatna dłoń, dosyć brutalnie zmieniła swoje położenie i pewnie zacisnęła się na moim kroczu. Syknąłem zaskoczony, otwierając oczy. Przy swoim uchu czułem gorący oddech, którego słodki zapach odurzał mnie jeszcze mocniej niż dziwne opary unoszące się w powietrzu. Przygryzłem wargę i próbowałem odwrócić się w jego stronę, jednak skutecznie uniemożliwiały mi to jego palce, coraz silniej zaciskające się na moim biednym przyrodzeniu, któremu wcale się to nie podobało. Jednak szybko otrzymałem wynagrodzenie w postaci języka i warg błądzących gdzieś w zagłębieniu za moim uchem. Mruknąłem gardłowo. To dopiero początek, a już zaczynało mi się podobać…

- Nie musimy się spieszyć… Dzisiaj należę tylko do Ciebie – wyszeptał. Takie słowa powinny rozbudzić we mnie zwierzęce rządze, które dzisiaj zostały już nieprzyjemnie połechtane przez mój gniew, lecz zamiast tego zamarłem z przerażenia. TAK, Z PRZERAŻENIA. Doskonale znałem ten szept, ten głos. Było mi dane przysłuchiwać mu się w różnym natężeniu baaardzo często. Rozpaczliwie szarpnąłem się do przodu, przez co znalazłem się na równych nogach poza obszarem łóżka i odwróciłem się w stronę mojej dzisiejszej zabaweczki. Jednak bardzo szybko straciłem ochotę na ową zabawę, potwierdzając swoje wcześniejsze absurdalne myśli.

- RUKI?! – krzyknąłem, cofając się powoli do tyłu, aż w końcu uderzyłem plecami w ścianę. Na środku łóżka rzeczywiście siedział drobny rozczochrany blondyn, wpatrujący się we mnie szeroko otwartymi oczami. Po jego spojrzeniu doszedłem do wniosku, że jest równie przerażony zaistniałą sytuacją, jak ja.

- Yu-Yutaka… Boże… Co Ty… Tutaj… J-ja… - wplątał palce w swoje przesadnie nastroszone włosy i spuścił wzrok. Nawet w panującym wokoło półmroku wyraźnie dostrzegłem, że zaczął drżeć.

- Taka-kun, co Ty wyprawiasz? – powiedziałem słabo. W tej chwili na nic innego nie było mnie stać. Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że mogę tutaj spotkać jakiegokolwiek znajomego. A co dopiero przyjaciela… I TO W TAKIEJ ROLI! Właściwie to nie potrafiłem określić czy jestem bardziej zaskoczony, zdegustowany, przestraszony… Czy, o zgrozo, podniecony…

- Daj spokój, Yutaka. Pytasz jakbyś nie wiedział po co tutaj przyszedłeś – jego głos brzmiał już nieco pewniej, jednak nadal nie odważył się na mnie spojrzeć.

- No… No niby tak, jednak nie mam pojęcia DLACZEGO to robisz… Przecież to na pewno nie z powodu braku pieniędzy, więc… - brzmiało to bardziej tak, jakbym mówił sam do siebie niż do niego, jednak w pokoju panowała całkowita cisza, więc z pewnością nie miał najmniejszego problemu z usłyszeniem mnie.

- Robię to dlatego, że to lubię – w końcu podniósł na mnie wzrok, jednak nie dostrzegłem w nim ani cienia strachu czy wstydu. Był całkowicie pewny siebie. Wtedy ogarnęła mnie złość, ponieważ dotarło do mnie, że to są te jego „ważne sprawy” z powodu których tak często uciekał z prób. W dodatku kobieta w recepcji określiła go jako „jednego z lepszych hostów”, co jest jednoznaczne z tym, że musi pracować tutaj od dłuższego czasu… Odbiłem się gwałtownie od ściany i stanąłem o własnych siłach. Cholera, miałem się zrelaksować , a tymczasem moja wściekłość ponownie przejmowała sterowanie nad moim ciałem. Już miałem zacząć krzyczeć, jednak on mi przerwał. – I nie, wcale nie lubię się puszczać za pieniądze. Po prostu lubię uprawiać seks – wzruszył nieznacznie ramionami. – Uzależniłem się od tego. Myśl o tym budziła mnie każdego ranka i usypiała każdej nocy. Nie mogłem się jej pozbyć, choć tak bardzo się starałem… Miałem wrażenie, że oszaleję. W moich myślach ciągle obijało się tylko to jedno słowo… - po raz kolejny wplątał swoje szczupłe palce we włosy i opuścił głowę, odwracając się do mnie plecami. – Nawet nie wiesz jakie to upokarzające… Jednak tylko w ten sposób mogę przynajmniej na kilka chwil wyrzucić z głowy te cholerne wyobrażenia, przez które nie mogę normalnie funkcjonować. Pomimo upokorzenia, polubiłem to, bo przez to mogę poczuć się wolny…

Patrzyłem na niego z niedowierzaniem. Nigdy bym nie pomyślał, że nasz Takanori może… Może być uzależniony. I to od seksu! Co prawda, posuwał namiętnie barierki podczas koncertów, ale przecież to było tylko pod publikę. Na co dzień wcale nie zachowywał się jak niewyżyty perwers. A jeszcze jakiś czas temu żartowałem na temat seksoholizmu… Aż przeszły mnie dreszcze. Uspokoiłem się nieco, po wysłuchaniu tego, co ma do powiedzenia. Powoli wypuściłem powietrze z płuc i ponownie usiadłem obok niego na materacu. Chciałem dotknąć pokrzepiająco jego ramienia, jednak w ostatniej chwili cofnąłem rękę.

- Taka-chan… Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Przecież widziałem, że coś się w Tobie zmieniło. Tyle razy pytałem czy coś się stało, a Ty ciągle odpowiadałeś, że wszystko jest w porządku. Jesteśmy przecież przyjaciółmi, zrozumiałbym… - starałem się mówić jak najbardziej łagodnym głosem.

- Nie, wcale byś nie zrozumiał – burknął tylko.

- No wiesz… Skoro zrozumiałem w TAKIEJ sytuacji, to chyba w trakcie normalnej rozmowy tym bardziej bym zrozumiał – zaśmiałem się cicho, trącając go w plecy. Sytuacja z przerażającej, powoli zaczynała zmieniać się w śmieszną. To wszystko zaczynało mnie najzwyczajniej w świecie bawić.

Ruki spojrzał w końcu na moją twarz, a widząc na niej uśmiech, wyraźnie odetchnął z ulgą.

- I nie czujesz do mnie obrzydzenia? – spytał nadal nieco niepewnie.

- Oczywiście, że nie! Takanori, no co Ty. Przecież mówiłem, że jesteśmy przyjaciółmi. Mimo to… Wiesz… Chciałbym Ci pomóc z Twoim problemem. Żebyś nie musiał dłużej tego robić… NAWET! – przerwałem mu, widząc, że już otwiera usta, aby coś powiedzieć. – Nawet, jeśli polubiłeś to w jakiś tam dziwny sposób.

- Niby jak chcesz to zrobić, Kai? To nie jest takie proste jak Ci się wydaje – kompletnie nie wierzył w moje słowa. Phi, to mnie obraża!

- Jeszcze nie wiem jak, ale na pewno coś wymyślę, nie inaczej! Po prostu… Może mógłbyś pójść na jakąś terapię do specjalistycznego ośrodka? Słyszałem, że wielu ludziom potrafią tam pomóc. …O! Albo znajdę coś, co również pozwoli Ci zapomnieć o Twoim problemie! I… I polubisz to w taki sam sposób jak bycie h… Hostem – ciężko przeszło mi to przez gardło. – W każdym razie nie zostawię Cię w tym samego, o – dokończyłem pewnym siebie głosem. Ruki spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami, w których wyraźnie można było dostrzec rozbawienie, po czym bez żadnego ostrzeżenia wyciągnął przed siebie ramiona i objął nimi moją szyję, jednocześnie mocno się do mnie przytulając. Zaskoczony, odruchowo oparłem swoje dłonie na jego plecach.

- Dziękuję Ci, Kai. Głupio mi to powiedzieć, ale… Nie sądziłem, że będę mógł znaleźć w Tobie wsparcie w przypadku sprawy, którą każdy inny uznałby za obrzydliwą i zwyzywałby mnie od najgorszych. Jesteś wielki. Chciałbym Ci się za to odwdzięczyć – wciąż mocno przyciskał swoje ciało do mojego.

Nie odpowiedziałem. Mimo poprzednich słów, czułem się w tej sytuacji nieco niepewnie. W końcu nie na co dzień odwiedzałem swojego przyjaciela w Host Clubie w wiadomym celu. W dodatku nie na no dzień mogłem czuć wilgotne i gorące usta owego przyjaciela na swojej szy… ZARAZ, MOMENT. ŻE CO TAKIEGO?!

- Ta… Takanori? Co Ty odwalasz?...

- Ciii… - wyszeptał i popchnął mnie dość mocno na materac, co poskutkowało tym, że leżałem przed nim rozwalony, patrząc na niego jak na kosmitę. – Skoro tutaj przyszedłeś to na pewno miałeś ku temu jakiś powód… Nie mogę zostawić Cię niezadowolonego.

- Matsumoto… - warknąłem ostrzegawczo i uniosłem się nieco na łokciach z groźną miną, jednak… Wtedy dopiero zwróciłem uwagę na jego ogólny wygląd. Miał na sobie lateksowe slipy, które krojem bardziej przypominały damskie niż męskie i BARDZO opinały się na jego… Ekhm. Dolnych partiach ciała. Do równie lateksowego pasa przypięte miał czarne pończochy zakończone koronką. Jego tors i plecy przysłaniała tylko biała prześwitująca koszula, która i tak była całkowicie rozpięta. Blond włosy były nastroszone i pofalowane jeszcze bardziej niż zwykle, a usta wygięte w kuszącym uśmiechu pociągnięte były karminową szminką… Zupełnie nie kontrolując swoich odruchów, mruknąłem gardłowo i przygryzłem dolną wargę.

- Mmm… Podobam Ci się? – Takanori był najwyraźniej jak najbardziej zadowolony z mojej reakcji na jego strój… Lub jego brak. Przysiadł na wulgarnie rozstawionych nogach i przejechał jedną z dłoni po swoim torsie. – Teraz już wiem czyje spojrzenie czułem na sobie podczas każdego koncertu… - oblizał swój palec wskazujący, a wyjmując go z ust, utworzył na swoim policzku delikatną czerwoną smugę.

- Ty Mały… - cała moja samokontrola zniknęła. Zapomniałem kim jest dla mnie mężczyzna siedzący przede mną. Zapomniałem kim ja jestem. Zapomniałem gdzie się znajduję. W tym momencie pamiętałem tylko o jednym. O tym, że zamierzam posiąść tylko dla siebie to cholernie seksowne ciało, które wręcz błagało o to, żeby się nim zająć. Zerwałem się do siadu i gwałtownie rzuciłem Takanorim o materac, w mgnieniu oka znajdując się nad nim na czworakach. – Teraz jesteś tylko mój – warknąłem, jednocześnie pochylając się i dość mocno kąsając jego wystający obojczyk, na co zareagował głębokim westchnieniem. Podniosłem głowę i śmiało spojrzałem prosto w jego oczy. – Sprawię, że będziesz dziś śpiewał tylko dla mnie.

- Nie bądź tego taki pewien – zaśmiał się prosto w moją twarz i sprawnie odepchnął mnie od siebie. Nigdy bym nie pomyślał, że w tych jego patyczkach symulujących ręce mogło być tyle siły. Widocznie zawziął się i tylko to dodało mu nieco pary. …Tak. To na pewno było to…  Klęknął przede mną, patrząc na mnie z góry. Jedną dłonią objął moją twarz, a następnie ścisnął władczo moje policzki. Zacząłem obawiać się, że z powodu swojej… Przypadłości może być nieobliczalny. – Najpierw to ja ocenię Twoje zdolności wokalne – powiedział niskim głosem, który cholernie na mnie działał, a następnie poluzował uścisk. – Połóż się.

Jeszcze raz zwiedziłem spojrzeniem całe jego ciało. Był naprawdę drobny… Postura, która kompletnie nie pasowała do głosu, który wydobywał się z jego gardła. Doszedłem do wniosku, że przecież nie zrobi mi krzywdy, a jedynie mogę na tym skorzystać, więc wykonałem jego polecenie i ułożyłem głowę na jednej z czarnych poduszek. Uważnie obserwowałem każdy jego ruch… Dopóki nie kazał zamknąć mi oczu. Znów użył przy tym tego swojego seksownego głosu, więc nie protestowałem i dobrowolnie pozbawiłem się jednego ze zmysłów.
Czułem jak zbliżył się do mnie i jak zawisnął nad moją twarzą, czemu towarzyszył dziwny dźwięk. Nie miałem pojęcia skąd się wziął. W końcu doszedłem do wniosku, że to pewnie ja powoli zaczynam tracić nad sobą kontrolę, jednak ostatecznie wyrzuciłem te myśli z głowy, ponieważ poczułem jego pełne i wilgotne usta. Na początku tylko skubał na zmianę moje wargi, jednak w końcu gwałtownie wręcz wgryzł się w nie. Jęknąłem zaskoczony, czując jak z kącika moich ust wypływa kropelka krwi. Mimo metalicznego smaku, Ruki ani myślał przestać. Nadal utrzymywał swoje szaleńcze tempo, przez które moje serce biło szybko, jak po przebiegnięciu maratonu. Oparł się dłońmi na moich ramionach stopniowo kierując je w stronę dłoni, które finalnie ścisnął tuż nad moją głową. Zwinnie wtargnął swoim słodkim języczkiem do moich ust przez co podświadomie uśmiechnąłem się lubieżnie, gdy nagle… Usłyszałem ciche kliknięcie i poczułem coś zimnego oplatającego moje nadgarstki, jednocześnie tracąc kontakt z ustami Takanoriego. Momentalnie otworzyłem oczy i spróbowałem się podnieść... Jednak nic z tego. Ten mały diabeł najzwyczajniej w świecie przykuł mnie do łóżka czerwonymi puchowymi kajdankami! W dodatku był z tego faktu bardzo dumny, o czym świadczyła jego zadowolona mina.

- Taka-chan… No co Ty, zabierz to – mruknąłem niezadowolony, że pozbawił mnie możliwości dotykania jego ponętnego ciałka.

- E-e – pokiwał mi palcem tuż przed oczami, jednocześnie wygodnie rozsiadając się na moim rozporku. – Teraz to ja dyktuję warunki – puścił do mnie oczko, a następnie oparł się dłońmi na moich udach i… Zaczął poruszać biodrami w TEN charakterystyczny sposób! Wydawał przy tym tak głośne odgłosy rozkoszy… Już nie mogłem się doczekać jego reakcji na mój dotyk! Mimowolnie sam jęknąłem gardłowo, ponieważ tarcie, które prowokował, naprawdę sprawiało mi przyjemność. Czułem wyraźnie jak moje spodnie coraz mocniej opinają się na pobudzonym członku.

- Takaaaa… - wyjęczałem, gdy mocniej nacisnął swoją męskością na wybrzuszenie w moich jeansach. Wtedy przeniósł na mnie swój wzrok. Nawet w półmroku jego oczy błyszczały jak dwa kryształki. – Proszę Cię, rozkuj mnie… - spróbowałem po raz kolejny. Chłopak sięgnął pod jedną z poduszek, więc miałem nadzieję, że szuka tam kluczyka, jednak zamiast tego… On wyciągnął nożyczki. Spojrzałem na niego jak na wariata. Jednak on zupełnie nie zwrócił na to uwagi i zbliżył ostre narzędzie do mojego brzucha… Po czym jednym zwinnym ruchem rozciął moją koszulkę, czubkiem ostrza przesuwając wzdłuż mojego wyeksponowanego torsu. W ślad za ostrzem natychmiast pomknęły jego usta, zostawiając na mojej skórze czerwone ślady z pozostałości szminki, które jeszcze nie starły się podczas pocałunku. Jego gorący oddech, a zaraz potem chłód, który powodowało powietrze w kontakcie z jego śliną na mojej skórze doprowadzały mnie do szaleństwa. Postanowiłem pozwolić mu na wszystko i tylko wypychałem klatkę piersiową w jego stronę, tym samym ciągle prosząc o więcej. Jednak po jakimś czasie najwyraźniej znudziła go ta zabawa. Przesunął się do góry i przysunął swoją twarz bardzo blisko mojej, po raz kolejny zachęcająco ocierając się swoim sztywnym członkiem o moje podbrzusze.

- Chcesz mnie? – wyszeptał i złączył się ze mną ustami dosłownie na sekundę. No jak on mógł pytać o TAKIE rzeczy w TAKIEJ sytuacji… - Powiedz mi jak bardzo mnie pragniesz, Yutaka – wsunął dłoń między swoje uda, poruszając nią w górę i w dół, dzięki czemu sprawiał przyjemność jednocześnie mnie i sobie. Przy tym wciąż uparcie patrzył mi prosto w oczy.

- Bardzo… - zacząłem, jednak z mojego gardła wydobyło się tylko skrzeczenie. Przełknąłem ślinę i sapnąłem przeciągle. – Pragnę Cię jak niczego i nikogo innego, Takanori. Przed oczami widzę tylko Ciebie – wyszeptałem.

Mężczyzna na krótką chwilę znieruchomiał, jednak zaraz ocknął się i rozsiadł pomiędzy moimi rozchylonymi nogami, wręcz zrywając ze mnie spodnie razem z bielizną. Leżałem przed nim całkowicie nagi i wcale mnie to nie krępowało. Jedyne o czym myślałem to to, że również chciałbym zobaczyć go bez żadnych ubrań. Chciałem móc napawać się widokiem jego ponętnego ciałka…

- W takim razie pozwól, że najpierw to ja coś Ci ofiaruję… - powiedział i otarł się policzkiem o moją sterczącą męskość. Spodziewałem się, że będzie chciał się ze mną droczyć. Że będę musiał go pospieszać lub motywować do dalszego działania. Jednak on tylko lekko ucałował główkę i od razu gwałtownie wepchnął sobie całą jego długość do gardła nie zatrzymując się ani na chwilę. Krzyknąłem. Nie byłem przygotowany na taki atak z jego strony. Wygiąłem się w łuk przez co mój członek z dość sporą siłą uderzył w ściankę jego gardła. Mimo to nie usłyszałem nawet najcichszego dźwięku niezadowolenia. Wręcz przeciwnie. Takanori jęczał i mruczał z pełnymi ustami, jednocześnie bardzo szybko poruszając głową. Co jakiś czas również zaciskał zęby na trzonie mojego penisa, na co reagowałem głośniejszymi jękami pomieszanymi z nawoływaniem jego imienia. O matko, było mi tak cholernie dobrze…

- Ta… OOOCH… Taka-chaan… - wyjęczałem kiedy byłem bliski końca. Przyjemność przyćmiła mój umysł i nie umiałem skleić sensownego zdania, dlatego miałem nadzieję, że Ruki zrozumie co chcę mu przekazać. I chyba zrozumiał bo wyjął mojego członka ze swojej buzi i… Zaczął nim energicznie potrząsać! Odrzuciłem głowę w tył i szarpnąłem mocno dłońmi z nadzieją, że może kajdanki w końcu ustąpią, jednak nic z tego. Zawarczałem, sam nie wiem czy z rozkoszy jaka mnie obezwładniała czy z irytacji i ponownie przeniosłem wzrok na blondynka. Ten nie przestając szybko poruszać dłonią spojrzał mi prosto w oczy, wysunął język i mocniej zacisnął swoje palce… Co poskutkowało tym, że doszedłem obficie częściowo na jego język, częściowo na twarz i częściowo na dłoń. Przełknął to co miał w ustach, a także oczyścił swoje palce, na powrót przybliżając się do mojej twarzy.

- Może mi pomożesz, Yuk-chan? – zapytał niewinnie, gładząc wierzchem dłoni mój policzek. Byłem nim oczarowany. W tym momencie zrobiłbym dosłownie wszystko, czego tylko by chciał. Dlatego też posłusznie wysunąłem swój język zlizując z jego policzka swoje własne nasienie. On za to mruczał jak rasowy kociak. Skupiłem się na tych odgłosach, które były dla mnie idealną melodią. Jednak nagle zaburzyło ją ciche kliknięcie, które słyszałem dziś już po raz drugi. Dopiero po chwili zorientowałem się, że moje dłonie są wolne. No nareszcie! Ucałowałem go w policzek i podniosłem się do siadu zakleszczając jego drobne ciałko w uścisku moich ramion.

- Sprawię, że od dzisiaj w Twoich wyobrażeniach będzie pojawiała się tylko ta noc. I nic poza nią – wyszeptałem wprost w jego usta, całując go niezwykle czule i delikatnie. Jednocześnie ułożyłem go na plecach, bardzo szybko znajdując się tuż nad nim. Objął mnie kurczowo ramionkami tak, że jego tors szczelnie przylegał do mojego. Temperatura jego skóry sprawiła, że po raz kolejny zadrżałem z podniecenia.

Uważałem, że zasługiwał na wszystko, co najlepsze. Zapomniałem o sobie. Teraz liczyła się tylko jego przyjemność.
Gdy poluźnił uścisk ramion, zsunąłem się lekko w dół i przyssałem się wargami do jego szyi. Nie mogłem się powstrzymać, tak bardzo pragnąłem poczuć na swoim języku jego smak… Zachowywałem się teraz trochę jak wampir, który w końcu dostał w swoje ręce ofiarę, na którą polował latami. Zostawiłem po sobie czerwony ślad tuż pod linią jego szczęki i natychmiast posunąłem się dalej, czego wynikiem były kolejne ślady - każdy następny coraz niżej. Ostatni z nich znajdował się tuż przy krawędzi białej koszuli, która pomimo tego, że była całkowicie rozpięta, zaczęła mi mocno przeszkadzać. Zsunąłem ją z jego szczupłego ramienia i na nim również pozostawiłem czerwony ślad. Kontynuowałem swoją wędrówkę po jego ciele. Nie potrafiłem nawet nazwać smaku, który czułem na swoim języku oraz zapachu, który tak intensywnie uderzał mi do głowy. Dominował on nawet nad tymi wszystkimi duszącymi kadzidełkami. Nigdy wcześniej nie czułem czegoś takiego, nie potrafiłem porównać go do czegoś innego… I wtedy uznałem, że to po prostu musi być osobisty zapach Takanoriego. Pasował do niego idealnie. Pomimo że znajdowałem się tak blisko niego po raz pierwszy, nie potrafiłem sobie wyobrazić, że mógłby pachnieć lub smakować inaczej.
Przeniosłem wzrok na jego twarz, która wyglądała jeszcze cudowniej niż ją zapamiętałem. Delikatne kropelki potu na czole, zaróżowione policzki, rozchylone wilgotne wargi i zmrużone oczy, które wpatrywały się tylko we mnie… Delikatnie dotknąłem palcem wskazującym jego noska.

- Jesteś taki piękny, Takanori… - wyszeptałem, patrząc na niego w wyjątkowo czuły sposób. Speszył się, dostrzegłem to na pierwszy rzut oka, jednak mimo to uśmiechnął się do mnie pięknie i również dźgnął paluszkiem mój nos. Zaśmiałem się cicho i wróciłem do wcześniej przerwanej czynności.

Mój wzrok przykuły jego karmelowe sutki, wyraźnie twarde z podniecenia. Chuchnąłem na jednego z nich swoim gorącym oddechem, a Takanori zareagował na to drżeniem. Posunąłem się więc dalej. Śmiało zatoczyłem językiem kółeczko wokół niego, następnie zamykając na nim swoje usta i delikatnie ssąc. Zostałem nagrodzony ślicznym jękiem. W tym samym czasie swoimi dłońmi gładziłem jego biodra i talię, aż w końcu przypomniałem sobie o obecności pasa podtrzymującego pończochy. Szczerze mówiąc nie bardzo wiedziałem jak zabrać się za rozpinanie tego ustrojstwa, bo spotkałem się z nim po raz pierwszy, więc wymacałem gdzieś z boku pozostawione przez Rukiego nożyczki i na moment zostawiłem w spokoju jego klatkę piersiową. Chyba nie bardzo wiedział dlaczego właściwie przerwałem, bo spojrzał na mnie wyraźnie niezadowolony. Nie chciałem go dłużej męczyć, więc sprawnie przeciąłem pas idealnie na środku, a później też cienkie paseczki, które łączyły go z pończochami, wyrzucając za siebie te bezużyteczne skrawki materiału. Przyjrzałem mu się dokładniej, a swój wzrok na dłużej zatrzymałem w miejscu, które najbardziej domagało się mojej uwagi…

- Kai-chaaan… - jęknął, ocierając się swoim udem o moje biodro. – Boli…

Doskonale wiedziałem o co mu chodzi. Dlatego też wpadłem na genialny pomysł i w dwóch cięciach nożyczkami pozbawiłem go ostatniej części garderoby, która wzbraniała mi dostępu do tej najcenniejszej części jego ciała…
Gdy ujrzałem go w pełnej krasie, aż ślina napłynęła mi do ust. Odrzuciłem na bok metalowe ostrze i przylgnąłem do niego całym ciałem. W akcie desperacji i potrzeby jeszcze większej bliskości chwyciłem w dłoń swojego i jego członka. Kiedy zetknęły się ze sobą… Oboje wydaliśmy z siebie przeciągły jęk. Nie mogąc się powstrzymać po raz kolejny pocałowałem go w usta, lecz on od razu przejął kontrolę nad pocałunkiem, sprawiając, że stał się namiętny, momentami wręcz brutalny. Jednocześnie zaczął chaotycznie szarpać biodrami. Wiedziałem, że nie chce już czekać. Ja z resztą też nie chciałem. Jeszcze bardziej rozchyliłem jego uda, a dłoń zacząłem kierować w stronę jego pośladków. Nie myślałem wtedy o lubrykancie, czy też o chociażby zwykłym nawilżeniu palców śliną. Chciałem już poczuć na sobie jego gorące wnętrze… Nagle poczułem na swoim nadgarstku mocny uścisk. Spojrzałem pytająco na jego twarz. Przestraszyłem się, że może trochę za szybko posunąłem się do przodu albo, że może czymś go uraziłem jednak on po prostu przygryzł swoją dolną wargę i znów wykorzystał przeciwko mnie siłę swojego niskiego głosu.

- Nie trzeba. Chcę od razu Cię poczuć – jego głos stopniowo zmieniał się w szept. – Głęboko… Tuż przy samym dnie…

Nie potrzebowałem już niczego więcej. Co prawda bałem się, że zrobię mu krzywdę, jednak skoro on właśnie tego chciał…
Wygodniej ułożyłem się na jego delikatnym ciałku, dociskając go nieco do miękkiego materaca. Palce lewej dłoni splotłem z jego i położyłem je tuż przy jego głowie. Ostatni raz cmoknąłem te słodkie pełne wargi, wlepiłem czułe spojrzenie w te brązowe błyszczące oczy i delikatnie naparłem na jego wejście, stopniowo wsuwając się coraz głębiej i głębiej…

- Czuję… OCH, czuję Cię… - szeptał gorączkowo kręcąc głową na boki. – Yutaka… Głębiej, proszę…

Naprawdę nie chciałem zrobić mu krzywdy, dlatego nie posłuchałem jego prośby i kontynuowałem powolnym tempem, co jakiś czas wydając z siebie gardłowe pomruki. Cholera, był tak gorący i ciasny… Jednak ten mały skurczybyk pokrzyżował moje plany jednym ruchem. Wyraźnie był już zniecierpliwiony moją przesadną ostrożnością, więc gwałtownie pchnął swoje biodra do przodu co poskutkowało tym, że od razu uderzyłem w jego wrażliwe dno.

- TAK! JESZCZE RAZ! – wygiął się w łuk z rozpustnym krzykiem na ustach, a ja postanowiłem przestać się ograniczać.

Pocałowałem go w wyeksponowaną szyję i uniosłem się na kolanach jednocześnie łapiąc go pewnie za biodra. Wziąłem głębszy oddech i od razu zacząłem poruszać się w nim najmocniej i najszybciej jak umiałem.
Dla zwykłego obserwatora dopiero teraz wyglądałoby to tak, jak powinno wyglądać od początku. Napalony klient przyszedł do Host Clubu tylko po to, żeby w dziki i brutalny sposób rozładować swoje napięcie seksualne na młodym chłopaczku, któremu zapewne się to nie spodoba, ale nic nie powie, bo w końcu taka jego praca. Jednak z nami dwoma było zupełnie inaczej. I tylko my dwaj wiedzieliśmy co dzieje się w naszych sercach. Nie byliśmy dla siebie nieznajomi. Nie byliśmy sobie obojętni. Nie posuwałem Takanoriego bezuczuciowo, a on nie musiał brzydzić się mojego dotyku. Nie musiał się mnie bać. Nie był młodym chłopaczkiem. Był dojrzałym mężczyzną, który w tym momencie pokazał mi się od strony, której nigdy nie spodziewałem się zobaczyć. Jednak doskonale wiedziałem, że ten jeden raz to będzie dla mnie mało. I że sam seks to będzie dla mnie za mało. Chciałem się nim zaopiekować. Chciałem zabrać go z tego miejsca. Nie chciałem z nikim się nim dzielić…

- KAAAI!!! – dobiegł mnie jego głośny krzyk, podczas gdy któryś już raz z kolei uderzyłem mocno w jego prostatę. Wiedziałem, że jest bliski końca, dlatego też skupiłem się całkowicie na jego zachowaniu. Ściskał w dłoniach materiał kołdry, który znajdował się tuż nad jego głową i szarpał go rozpaczliwie. Zaciskał powieki z całych sił, co spowodowało, że po jego policzkach potoczyło się kilka łez. Z rozchylonych ust nadal wydobywały się głośne jęki, krzyki i nawoływanie mojego imienia. Ostatnie ruchy. Jego głowa z impetem odrzucona do tyłu. Ostatni jęk. Jego mięśnie tak mocno zaciskające się na mojej męskości. Żar ogarniający całe moje ciało. Jęk. Opuszczające mnie emocje i siły.

- Taka-chan… - wyszeptałem i opadłem na jego wyczerpane i wilgotne ciałko, jednak zaraz obróciłem się na bok, ciągnąc go za sobą. Pomimo braku sił, objął mnie swoimi chudymi ramionami i wtulił twarz w mój tors.  Ja natomiast pocałowałem go w pachnące włoski i starałem się uspokoić swój oddech.

- Yutaka… - usłyszałem po kilku minutach, podczas których w pomieszczeniu dało się słyszeć tylko nasze nierówne oddechy.

- Tak? – odpowiedziałem czule.

- Nie zostawisz mnie tutaj? – zapytał tak niewinnym i niepewnym głosem, że aż poczułem jak moje serce wykonało obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni. Przytuliłem go mocniej do siebie, opatulając swoimi ramionami jak puchatą kołdrą.

- Nie tylko tutaj, Taka-chan – wyszeptałem wprost do jego uszka. – Rano wyjdziemy stąd razem i już nigdy Cię nie zostawię.

Spojrzał na mnie spod burzy rozczochranych blond włosów i poczułem na swoim torsie, że się uśmiecha.

- Dziękuję Ci – powiedział. – I cieszę się, że pomogłem Ci chociaż trochę zrelaksować się po dzisiejszej próbie.

Spojrzałem na niego zdziwiony. Skąd wiedział, że to dlatego tutaj przyszedłem? Chciałem zadać mu to pytanie jednak dostrzegłem, że jego usta są nieco rozchylone, a on sam oddycha spokojniej niż chwilę wcześniej, więc znaczyło to, że najzwyczajniej zasnął ze zmęczenia. Zaśmiałem się pod nosem. Najwyraźniej zupełnie nie zdawałem sobie sprawy, że przez te parę lat zdążył mnie aż tak dobrze poznać i rozgryźć wszystkie moje zachowania.

- Dobranoc, Kociaku – szepnąłem, po czym zamykając oczy zasnąłem zapominając nawet o jakimkolwiek nakryciu. Jednak nie było ono potrzebne. Wystarczająco mocno ogrzewało mnie jego drobne ciałko i żar szalejący w moim sercu.

sobota, 24 maja 2014

"Jesteś moją ulubioną książką... Książką, która paroma słowami rozpaliła ogień w mym sercu", część VI



No i udało mi się w końcu coś nabazgrolić po dwutygodniowej przerwie! Cieszę się, że nie kazałam nikomu czekać (o ile ktoś w ogóle to robi) na kolejną część przez kolejny tydzień. Mimo wszystko nie tak do końca jestem z siebie dumna… No! Ale ocenę pozostawiam Wam!
Część dedykuję Asu-chan, która w pewnym sensie mnie w ogóle do niego natchnęła, a także Tsukkomi-chan, która wiernie wysyłała do mnie pokłady swojej weny. Dziękuję Wam! ;-)
So… Enjoy! ;-)

*

         Mimo, że rozmawiali praktycznie tuż pod samą kawiarnią to i tak był już totalnie spóźniony. A przecież obiecał pani Takahashi, że będzie przychodził do pracy na czas! Pluł sobie w brodę, że nie potrafił dotrzymać nawet tak banalnej obietnicy jak ta.
Sprintem pokonał te kilkaset metrów i zaczął wykrzykiwać przeprosiny nadal będąc jeszcze na dworze.

- Bardzo przepraszam, Takaha…! - nie zdążył dokończyć, ponieważ chwycił klamkę i z całej siły pchnął drzwi do przodu, jednak zamiast gorącego powietrza owiewającego jego twarz, poczuł tylko twarde szkło na swoim czole. – Co jest?... – mruknął pod nosem i ponowił próbę dostania się do środka. Niestety, drzwi niezmiennie uparcie nie chciały pozwolić mu się ogrzać.

Stał tak, jak słup soli nie bardzo wiedząc co w takiej sytuacji powinien ze sobą zrobić. Dla pewności sprawdził jeszcze godzinę na swoim wysłużonym zegarku, jednak wskazówki nadal wyraźnie oznajmiały mu, że jest spóźniony już ponad dziesięć minut. Nagle uderzyła w niego przerażająca myśl. A co jeśli… Jeśli jego szefowa doszła do wniosku, że nie będzie już więcej znosić jego spóźnień? Co jeśli pomyślała, że gdyby zatrudniła kogoś bardziej atrakcyjnego, towarzyskiego i zaradnego to jej kawiarnia odbiłaby się od dna? Co jeśli… Tak po prostu postanowiła z dnia na dzień pozbawić go pracy?... Ta wizja zmroziła go do tego stopnia, że rozpaczliwie zaczął uderzać pięścią w przezroczyste drzwi. Był pewny, że pani Takahashi jest w środku. W przeciwieństwie do niego, ona nigdy się nie spóźniała.

      - Proszę pani! Proszę, niech pani otworzy! Wiem, że pani tam jest, a… A nie mogę tego tak zostawić! Proszę pozwolić mi się wyjaśnić! Przysięgam, że od teraz będę wzorowym pracownikiem, naprawdę! Pani Takahashi…! – pod koniec w jego głosie dało się wyczuć desperację, przez co uderzenia ani trochę nie traciły na sile. Jednak mimo swojej zawziętości, tracił wiarę, że kobieta postanowi jednak dać mu kolejną szansę. Skoro nie chciała go nawet słuchać…

      - Yutaka, co Ty wyprawiasz? Rozbijesz tę szybę, a nie stać mnie żeby wstawić nową… - usłyszał za sobą głos osoby, którą tak desperacko próbował wywabić ze środka. Odwrócił się gwałtownie w jej kierunku i już otwierał usta, żeby zacząć się gorliwie tłumaczyć jednak zamarł w bezruchu, gdy dostrzegł w jakim kobieta jest stanie.

      - C… Co się pani stało? – mruknął, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami. Mianowicie pani Takahashi – kobieta, która pomimo swojej ciężkiej sytuacji zawsze tryskała zapałem, która potrafiła na niego wrzeszczeć nadal się uśmiechając, która promieniała radością znajdując się w miejscu, które tyle dla niej znaczyło… Wyglądała jak chodząca śmierć. Była blada. Bardzo blada. Kolor jest skóry niewiele różnił się od koloru śniegu. Yutaka miał wrażenie, że jest wręcz przezroczysta i że jest w stanie dojrzeć wszystkie najmniejsze żyły i naczynka znajdujące się pod nią. Patrzyła na niego pustym wzrokiem, który nie wyrażał kompletnie żadnych emocji. Była mocno rozczochrana i miała na sobie tylko gruby rozciągnięty sweter, w którym na pewno było jej zimno. Trzęsła się i obejmowała kurczowo ramionami.

      - Co masz na…? A! Nie przejmuj się, to nic takiego. Po prostu się nie wyspałam – zaśmiała się sztucznie. Jej śmiech zupełnie nie przypominał tego, który Yutaka dobrze znał. Brzmiał bardziej jak suche bezuczuciowe chrząknięcie. – Wejdziemy do środka? Chciałabym z Tobą porozmawiać.

         Chłopak skinął głową, wciąż patrząc na nią tępym wzrokiem. Powoli zaczynał się bać tego, o czym chciała z nim rozmawiać. Pewne było tylko to, że nie miał co liczyć na żadne dobre wieści.
         Pani Takahashi wyminęła go i wsunęła w zamek klucz, który uprzednio wyjęła z kieszeni. Przekręciła go dwa razy i popchnęła drzwi, które tym razem ustąpiły bez problemu. Jednak dla Yutaki ogromnym zdziwieniem był brak charakterystycznego dźwięku, który wydawał dzwoneczek wiszący nad drzwiami. Czuł się, jakby wchodził do całkowicie obcego miejsca, a jego odczucie potwierdziło się kiedy wszedł do… Kompletnie białego i pustego pomieszczenia. Na początku pomyślał, że być może jego szefowa znalazła jakiś inny, lepszy lokal, w którym umiejscowi swoją kawiarnię, jednak szybko doszedł do wniosku, że wtedy na pewno tryskałaby jeszcze większą radością niż na co dzień. Poza tym był jednocześnie pewny, że kompletnie nie było ją na to stać.
Z odrętwienia wyrwało go głośne westchnięcie, które niewątpliwie należało do czarnowłosej kobiety. Spojrzał w jej kierunku i dostrzegł, że przysiadła na zimnej i brudnej podłodze tuż pod ścianą, ukrywając twarz w dłoniach. Nie chciał patrzeć na nią, gdy była w takim stanie. Czuł się jakby rozmawiał z kompletnie obcą osobą, a te wyjątkowo go krępowały. Mimo to, podszedł do skulonej postaci i przykucnął tuż obok. Nie odezwał się ani słowem, czekając aż kobieta pierwsza się odezwie, jednocześnie spodziewając się najgorszego.

- Yutaka… Nie daliśmy rady – mruknęła cicho z twarzą nadal ukrytą w dłoniach, jednak w końcu podniosła na niego już nie tyle smutny, co pełen współczucia wzrok. – Nie mogę dłużej okłamywać ani siebie ani Ciebie… Nie mamy żadnych klientów, kawiarnia nie przynosi żadnych zysków, nie mam z czego opłacać rachunków, Twojej pensji, a nawet czynszu za swoje mieszkanie – nie owijała w bawełnę. Powiedziała mu wprost całą gorzką prawdę. Szczerze mówiąc to nie musiała już nic więcej dodawać. Yutaka doskonale wiedział, co kobieta ma na myśli. Wyprostował się i wstał, patrząc na kobietę z góry.

      - Czyli… Mam rozumieć, że to koniec? – powiedział bardziej do samego siebie niż do siedzącej przed nim kobiety. Nie chciał przeprowadzać tej rozmowy, gdy tylko dowiedział się czego ma ona dotyczyć.

- Niestety, Yutaka-kun… Bardzo mi przykro, starałam się jak mogłam żeby jakoś wyciągnąć w górę to miejsce, ale żaden z moich pomysłów nie przynosił efektów. Nie mam innego wyjścia, jak tylko zamknąć kawiarnię i sprzedać ten lokal… I tak nie sądzę, żeby znalazł się jakiś kupiec, sam dobrze wiesz, że to miejsce to jakieś totalne odludzie – prychnęła. – Ale… To nie wszystko – przełknęła ślinę i również podniosła się do pionu, odruchowo otrzepując spodnie z kurzu. – Bardzo Cię przepraszam, ale… Nie będę mogła zapłacić Ci za ostatnie dwa tygodnie… Po prostu nie mam z czego tego zrobić. Wiem, że Ty też ledwo wiążesz koniec z końcem i naprawdę chciałabym Ci pomóc, ale… Błagam, spróbuj zrozumieć… - położyła dłoń na jego ramieniu. Jej głos przybrał rozpaczliwą barwę, a pod koniec zaczął się załamywać.

Yutaka nie miał pojęcia co miał jej odpowiedzieć, jak miał się zachować… Za to śmiało mógł stwierdzić, że właśnie wszystko zwaliło mu się na głowę. Brak pracy to brak pieniędzy. Brak pieniędzy to brak mieszkania. Brak mieszkania to… Powrót do rodziców... Albo też tułanie się jak bezdomny po całym Tokio. Jedno i drugie nie wchodziło w grę.
Nie miał żalu do pani Takahashi. Wiedział, że to nie jest jej wina, a nawet przez rozpacz, którą odczuwał w tym momencie, bardzo wyraźnie przebijało się współczucie dla jej osoby. To miejsce było dla niej wszystkim, kochała je, a teraz musiała je zostawić… Ukłonił się przed nią nisko. Czuł jak jego oczy napełniają się łzami.

- Wszystko rozumiem, proszę pani. Mną proszę się nie przejmować, jakoś dam sobie radę. Mam tylko nadzieję, że pani jakoś sobie z tym poradzi – ukłonił się po raz kolejny. Mówił te słowa tak pustym i pozbawionym jakichkolwiek barw głosem, że gdyby nie znał swoich własnych myśli, uznałby, że sytuacja w której znalazła się pani Takahashi kompletnie go nie obchodzi. W tym momencie był jednak zbyt zszokowany by zdobyć się na cokolwiek innego. – Bardzo dziękuję, że przez cały ten czas mogłem z panią pracować. A teraz… Teraz przepraszam, ale muszę już iść… - odwrócił się gwałtownie i wybiegł na ulicę. Ani na moment nie zwolnił tempa kierując się w stronę mieszkania.

Poruszał się zupełnie jak robot. Jego głowa była pusta, nie był w stanie myśleć o czymkolwiek. Podążał za swoimi nogami, które automatycznie prowadziły go w najbardziej znaną sobie stronę. Jeszcze nie dotarło do niego to, co usłyszał dosłownie chwilę temu. Nie dotarło do niego to, że właśnie został z niczym…
Zatrzymał się dopiero tuż pod wejściem do mieszkania. Musiał jakoś powiedzieć o tym pani Oshiharze… Liczył na to, że skoro rano była dla niego taka miła to być może powoli mu mieszkać przez jakiś czas za darmo… Dopóki nie znalazłby sobie jakiejś nowej pracy… Czego jednak nie spodziewał się zbyt szybko. Tę poprzednią i tak dostał cudem. W końcu kto chciałby zatrudnić młodego chłopaka bez żadnego konkretnego wykształcenia i umiejętności…
Wziął głęboki oddech, przetarł dłonią twarz i wszedł do środka. Tak, jak zazwyczaj, właścicielka mieszkania siedziała w salonie i oglądała telewizję. Sądząc po odgłosach był to kolejny z romantycznych tasiemców, których była fanką. Jednak kiedy zatrzasnął za sobą drzwi, głosy kochanków wyznających sobie dozgonną miłość ucichły, a zza ściany wyłoniła się głowa starszej kobiety. Gdy go dostrzegła, jej pozornie wesoła mina, natychmiastowo straciła na dobrym humorze.

- No dzień dobry, chłopcze. Coś wcześnie dzisiaj wróciłeś z tej swojej pracy. Z resztą jestem ciekawa czy w ogóle tam byłeś… Albo czy ona w ogóle istnieje – prychnęła przewracając oczami i po raz kolejny mierząc wzrokiem całą jego postać. – A gdzie moje zakupy?

Miał ochotę walnąć się w czoło. Kompletnie zapomniał o tym, że kobieta prosiła go o kupienie paru produktów spożywczych! Nic dziwnego… W końcu miał teraz na głowie dużo większe problemy.

- Bardzo przepraszam… Miałem dzisiaj wyjątkowo ciężki dzień i na śmierć zapomniałem o pani prośbie – ukłonił się. – Jeśli pani chce to mo… - niestety, nie pozwoliła mu dokończyć.

- Och tak, oczywiiiiście… Mnie nie nabierzesz na takie bzdury! Gadaj gdzie byłeś! Pewnie wydałeś moje pieniądze na siebie! – krzyknęła, celując w niego oskarżycielsko palcem.

Yutaka aż cofnął się krok do tyłu, co poskutkowało tym, że uderzył plecami w drzwi. Nie sądził, że ta kobieta mogłaby posądzić go o coś takiego… Nie lubiła go, to prawda, ale mimo wszystko on zawsze był w stosunku do niej uczciwy. Nigdy nie mógłby jej czegoś ukraść… W końcu poniekąd to ona zapewniała mu dach nad głową. Jednak widząc jej postawę, wiedział już, że za moment wyląduje na ulicy. A nie mógł zataić teraz przed nią czegoś tak ważnego. Gdyby dowiedziała się o tym później, lub co gorsza przez przypadek, uznałaby, że ten faktycznie nigdy nie miał żadnej pracy i pewnie kradł lub sprzedawał się za parę jenów… Spuścił wzrok i postawił wszystko na jedną kartę.

        - Naprawdę byłem w pracy… Ale kiedy tam przyszedłem to drzwi były zamknięte. Dopiero później spotkałem moją szefową, a ona powiedziała, że nie będzie mogła już dłużej prowadzić tej kawiarni, bo zwyczajnie jej na to nie stać… Musi sprzedać lokal żeby mieć się za co utrzymać i pozbyć się długów. Dlatego… No sama pani rozumie… - starał się jakoś naprowadzić ją na to, o co chciał ją poprosić. Jednak ona tylko patrzyła na niego surowym wzrokiem, co jakiś czas kręcąc głową.

       - A więc teraz nie masz pracy, tak? W takim razie jak zamierzasz płacić za pokój?

       - No… Właśnie… Chciałem panią poprosić, aby zgodziła się pani dać mi… Miesiąc lub góra dwa na znalezienie nowej pracy… Na pewno wszystko pani oddam, co do jena. Tylko proszę mnie nie wyrzucać, nie mam dokąd pójść… - wyjąkał, patrząc w podłogę. Czuł się w pewien sposób upokorzony. Wyjechał ze swojego rodzinnego miasta po to, żeby być niezależnym, a w tym momencie jego los leżał w rękach obcej kobiety, która w dodatku wyjątkowo go nie lubiła… Lepiej być nie mogło.

       - …Chyba oszalałeś! – krzyknęła po chwili ciszy. Zrobiła to tak gwałtownie, że Yutaka pomyślał, że zaraz będzie chciała go uderzyć. – Nie mam zamiaru utrzymywać jakiegoś darmozjada! Pakuj się i natychmiast masz zwolnić ten pokój! I to w nienaruszonym stanie! – kilkoma susami pokonała odległość między miejscem, w którym stała, a kanapą, na której usiadła, ponownie włączając telewizor. Był to wyraźny znak, że rozmowa została zakończona i niestety to Yutaka stał po przegranej stronie.

        Nie pozostało mu już nic innego jak wykonać to, co kazała mu zrobić pani Oshihara. Nie chciał dłużej z nią dyskutować, bo bał się, że mogłoby dojść do rękoczynów. A raczej mało kto uwierzyłby mu, że to drobna staruszka rzuciła się na niego jako pierwsza…  Powlókł się do swojego byłego już pokoju i na szybko ogarnął go wzrokiem. Na całe szczęście panował tam względny porządek, więc nie będzie musiał się męczyć z dodatkowym sprzątaniem. Beznamiętnie wyciągnął spod łóżka dużą torbę podróżną i zaczął układać w niej wszystkie swoje rzeczy, które mieściły się idealnie. Miał ich dokładnie tyle samo, ile w dniu, w którym przyjechał tutaj po raz pierwszy.
        Pobieżnie sprawdził, czy na pewno nic nie zostawił i zarzucając ciężki bagaż na ramię, wyszedł do przedpokoju. Postanowił, że nie odezwie się ani słowem do kobiety siedzącej w salonie. Bał się, że zażyczy sobie ona zapłaty za dwa tygodnie tego miesiąca, a teraz dla niego każdy jen liczony był jak tysiąc. Cicho odłożył swój klucz na stół w kuchni i wyszedł na klatkę schodową po raz ostatni zamykając na sobą drzwi mieszkania.
         Gdy znalazł się już na zewnątrz, cała rozpacz, która powoli kumulowała się w nim od spotkania swojej byłej szefowej, znalazła ujście i pokazała się światłu dziennemu. W jego oczach pojawiły się łzy, które natychmiastowo spłynęły potokami po jego bladych policzkach. Nie miał pojęcia gdzie pójść, ani też kogo poprosić o pomoc. Nikt przecież nie przyjmie obcego chłopaka bez pieniędzy… Nie chciał również żebrać, chociaż bał się, że w niedługim czasie będzie do tego zmuszony, jeśli nie będzie chciał umrzeć z głodu.
       Pociągając nosem i drżąc lekko w spazmach płaczu, wsunął dłonie do kieszeni płaszcza z zamiarem pójścia w kierunku stacji, jednak pod palcami lewej dłoni poczuł jakieś skrawki papieru. Chwycił je i wyjął, a jego oczom ukazały się banknoty, które rano pani Oshihara dała mu na zakupy, a o których kompletnie zapomniał. Było ich całkiem sporo. Mógłby kupić za to naprawdę dużo jedzenia i jeszcze troszkę by mu zostało, ale… Coś innego przyszło mu do głowy. W tym momencie bardziej niż jeść chciał po prostu zapomnieć. Zapomnieć o jego beznadziejnej sytuacji, zapomnieć o tym kim jest, zapomnieć o tym co wydarzyło się tego dnia… Zapomnieć o całym świecie. Zacisnął mocno palce na banknotach i rękawem ocierając ostatnie łzy, hardo ruszył w stronę najbliższego pubu.
       Gdy wszedł do środka, od razu uderzył w niego dym tytoniowy. Był on tak gęsty, że przypominał mgłę i ograniczał widoczność do kilku metrów. Jego determinacja była jednak tak wielka, że zupełnie się tym nie zraził. Uważał, że w tym momencie zapomnienie mogło być jego jedynym ratunkiem.
       Z powodu wczesnej godziny, w lokalu było prawie pusto, dlatego sprawnie doszedł baru, gdzie usiadł na jednym z kilku wysokich krzeseł. Od razu zamówił sobie całą butelkę sake. Nie umiał pić. Nigdy tego nie robił, a już na pewno nie w takich ilościach, przez co już po wypiciu jednej trzeciej alkoholu znajdującego się w butelce świat przed jego oczami zaczął się lekko zamazywać, natomiast gdy opróżnił ją do samego dna, ledwo widział barmana stojącego tuż przed nim. Mimo wszystko nie chciał przestawać. Czuł się genialnie. Wszystko dookoła go śmieszyło. W tym momencie żył chwilą, nie przejmował się tym, co będzie jutro lub pojutrze. Chciał żeby ten stan trwał wiecznie, a że niestety ludzie pijani mają nieco ograniczone myślenie, doszedł do wniosku, że jeśli wypije jeszcze trochę więcej to na pewno już nigdy nie wytrzeźwieje. Dlatego też zamówił kolejną butelkę alkoholu i napełnił nim małą szklaneczkę, przy okazji rozlewając nieco na blat.

        - Wznoszę toast… Za… Za życie! Z-za moje życi-iiee… A żeby tak trwało j-jak najkrócej! – wybełkotał i przysunął szklankę do ust, opróżniając ją kilkoma większymi łykami. Wtedy zrobiło mu się niewyobrażalnie gorąco. Czuł jak rozpalona fala pochłania całe jego ciało, zaczynając od żołądka. Wcale nie podobało mu się to uczucie. Zdążył jeszcze tylko usłyszeć gdzieś w oddali swoje imię, a później zamknął oczy i nie widział już zupełnie nic.

         Obudził go koszmarny ból głowy. Jeszcze nigdy nie doświadczył czegoś tak dotkliwego. Jęknął donośnie i złapał za kołdrę naciągając ją na siebie aż po końcówki włosów. Położył się w pozycji embrionalnej wtulając twarz w pachnącą poduszkę… I dopiero wtedy dotarło do niego, że ewidentnie coś jest nie tak. Doskonale pamiętał, że od wczoraj jest właściwie bezdomnym. Pamiętał również to, że swoje ostatnie oszczędności postanowił wydać na alkohol w jakimś pierwszym lepszym pubie. Nie miał jednak zielonego pojęcia jakim cudem właśnie leży w ciepłym łóżku!
Powoli odchylił kołdrę i rozejrzał się dookoła mrużąc oczy. Był pewien, że nigdy wcześniej nie widział tego pokoju. Ściany były koloru jasnofioletowego. Pościel w której leżał, podobnie jak zasłony, również była fioletowa. Natomiast wszystkie inne meble były koloru ciepłego brązu. Spodobało mu się to połączenie. Dzięki temu pokój sprawiał wrażenie naprawdę przytulnego.
        Jego mózg nadal jeszcze był zamroczony przez resztki alkoholu, dlatego też zapominając zupełnie, że znajduje się w jakimś obcym pomieszczeniu, postanowił jeszcze chwilę pospać. Poprawił poduszkę i już miał się na niej położyć, kiedy całkowicie otrzeźwił go dźwięk otwieranych drzwi i widok osoby, która zareagowała wyjątkowo gwałtownie dostrzegając, że on sam już nie śpi.

       - Yutaka-chan! Nareszcie się obudziłeś! Matko, myślałem już, że będę musiał wzywać pogotowie! – krzyknął czarnowłosy chłopak wręcz podbiegając do łóżka i klękając tuż obok niego.

     - …Yuu? Gdzie my jesteśmy? – Yutaka spojrzał zdezorientowany na ewidentnie zmartwioną twarz starszego chłopaka. Nie miał pojęcia skąd ten się tu wziął razem z nim.

     - No jak to gdzie… Jesteśmy w moim mieszkaniu, Yutaka-chan! – uśmiechnął się do niego wesoło.

niedziela, 11 maja 2014

"Jesteś moją ulubioną książką... Książką, która paroma słowami rozpaliła ogień w mym sercu", część V



                Woow, to dotychczasowo najdłuższa ze wszystkich części! Powoli, bo powoli, ale zaczynam się rozkręcać!
                Zauważyłam ostatnio, że gwałtownie przybywa wyświetleń. Cieszę się, że jednak ktoś odwiedza mojego bloga. Byłoby mi bardzo miło, gdybyście zostawili po sobie w komentarzu chociaż jedno słowo. ;-)
                A teraz, nie przedłużając… Część V! Enjoy! ;u;

*

                Bardzo długo nie mógł zasnąć. Leżał w łóżku i na zmianę trząsł się z zimna, a zaraz potem wręcz pocił z gorąca. Kiedy w końcu zmorzył go sen zegarek wskazywał kilkanaście minut do godziny trzeciej.
                Obudził się już o godzinie siódmej, co było dla niego bardzo wczesną porą, jednak nie był już senny. Ogólnie nie czuł się zbyt dobrze. Ssało go w żołądku, który natarczywie przypominał mu, że należałoby w końcu coś zjeść. Mimo tego, Yutaka nie miał najmniejszego zamiaru wstawać z łóżka, dlatego też przeleżał tak jeszcze około godzinę. W tym czasie, oczyścił swój mózg ze wszystkiego. Starał się jakoś zregenerować po wczorajszych szokujących wieściach, które zbyt mocno go obciążyły. Doszedł do wniosku, że to przez to musiał być aż tak zmęczony.
W końcu jednak policzył po cichu do trzech i ociężale usiadł na łóżku, zawzięcie trąc oczy palcami. Gdy jego stopy dotknęły już zimnej podłogi i oparł na nich cały ciężar swojego ciała, wszystko zawirowało mu przed oczami i gdyby w porę nie chwycił się komody to zapewne na dzień doby zaliczyłby efektowną glebę. Na szczęście po kilku głębszych wdechach i wydechach wszystko wróciło do normy, a on sam skierował się ślamazarnym krokiem w stronę kuchni. Tam, przy stole siedziała już pani Oshihara, popijając swoją poranną kawę z mlekiem. Spojrzała w jego kierunku, zapewne chcąc rzucić jakąś kąśliwą uwagą na temat jego nieco głośnego zachowania w nocy, jednak gdy zobaczyła jego zmarnowaną postawę, na jej twarz wpłynęło zaskoczenie.

                 - Chłopcze… A cóż Ci się stało? – spytała.
               
                Yutaka spojrzał na nią jak na kogoś zupełnie obcego. W pierwszej chwili pomyślał, że albo jeszcze nie do końca się rozbudził, albo nadal śpi, a to wszystko jest tylko snem. Usłyszał bowiem w jej głosie autentyczną troskę. Pierwszy raz odkąd przekroczył próg tego mieszkania.

                - Ni… Nic, proszę pani – zaczął, lecz miał tak bardzo zachrypnięty głos, że nie sądził żeby kobieta zrozumiała cokolwiek z jego słów, dlatego też odchrząknął głośno. – Wszystko w porządku. Po prostu byłem zmęczony po pracy, a poza tym chyba złapał mnie jakiś wirus – i jak na zawołanie kichnął donośnie.

                - Uuuu, faktycznie nie brzmisz zbyt dobrze. Jeśli chcesz to do śniadania zaparz sobie moich ziół. Dadzą sobie radę z każdym paskudztwem. Na pewno są lepsze niż te wszystkie chemikalia, które sprzedają Ci szarlatani w tych… - coś tam jeszcze mruczała pod nosem, ale Yutaka już jej nie słuchał. Zbytnio był oszołomiony tym, co zaszło chwilę temu. Brzmiało to zupełnie tak jakby… Martwiła się o niego?! Toż to nierealne… Mimo wszystko, skorzystał z jej propozycji i z szafki obok kuchenki wyjął wspomniane zioła, wrzucając kilka liści do kubka i zalewając je wrzątkiem.

                Chwilę później już siedział przy stole, próbując jakoś wcisnąć w siebie kanapkę z pomidorem, którą przygotował sobie na szybko. Jak wcześniej wydawało mu się, że jest głodny, tak teraz, już po pierwszym kęsie poczuł, że jego żołądek ewidentnie buntuje się przed strawieniem czegokolwiek. Mimo tego powoli przeżuwał każdy kawałek chleba, nie chcąc prowokować pani Oshihary tym, że zostawiłby całą kanapkę „na zmarnowanie”. Gorący napój wypił natomiast dosyć szybko i musiał przyznać, że naprawdę mu smakował.
                Umył po sobie naczynia, podziękował cicho i wrócił do swojego pokoju, nieco bardziej żwawym krokiem niż go opuścił. Mimo wszystko, kiedy pomyślał, że będzie musiał iść do kawiarni na drugą zmianę, na jego twarzy pojawił się wyraźny grymas. Nie miał ochoty wychodzić dzisiaj gdziekolwiek, a co dopiero tam, gdzie mógłby spotkać… JEGO. Nie miał zamiaru po raz kolejny wysłuchiwać jakichkolwiek bezsensownych tłumaczeń i zapewnień, które byłyby tak samo zakłamane, jak każde poprzednie słowo, które od niego usłyszał. Postanowił zadzwonić do swojej szefowej i poprosić ją o przynajmniej jeden dzień wolnego. Był skłonny błagać ją, gdyby nie chciała się zgodzić za pierwszym razem. Ponownie wyszedł więc ze swojego pokoju i podszedł do telefonu, wybierając odpowiedni numer. Jak to miała w zwyczaju, pani Takahashi odebrała praktycznie od razu. Na szczęście nie musiał jej zbyt długo prosić. Wystarczyło, kiedy powiedział, że zapewne pozarażałby jakimś choróbskiem wszystkich klientów (pominął to, że prawdopodobnie byłyby to dwie lub maksymalnie cztery osoby), a ona od razu przyznała mu rację i kazała podleczyć się do następnego dnia. Pod koniec poprosił ją również, żeby powiedziała, że osoba o jego nazwisku już tam nie pracuje, gdyby ktokolwiek o niego pytał. Zdziwiła się, bezproblemowo wyłapał to z jej tonu, jednak na szczęście przytaknęła, bez niewygodnych pytań. Yutaka odetchnął i wziął sobie do serca jej zalecenie z impetem rzucając się na materac, który aż zatrzeszczał po jego ciężarem, który swoją drogą i tak nie był imponujący. Wtedy coś nieprzyjemnie i dosyć mocno dźgnęło go w kark. Syknął cicho i wymacał jakiś twardy niezidentyfikowany obiekt pod poduszką. Gdy tylko się zorientował co to było, aż dreszcze przebiegły wzdłuż jego kręgosłupa. Trzymał bowiem w dłoniach pierwszą książkę Satoshiego Yasashiro. Tę, którą wypożyczył jakiś czas temu w bibliotece i tę, o której to po raz pierwszy rozmawiał z Yu… To znaczy z jej autorem. Nie wiedział jak określać czarnowłosego w swoich myślach, bo tak naprawdę nie wiedział jak ten faktycznie ma na imię. Dlatego postanowił nie myśleć o nim wcale. Postanowił też, że jutro przed pracą pójdzie do biblioteki i zwróci książkę. Chciał się jej pozbyć jak najszybciej, a poza tym i tak już ją przeczytał.
Odrzucił gruby tom niedbale na podłogę, co było dla niego nowością, ponieważ nigdy wcześniej nie traktował w ten sposób żadnej książki. Ułożył się wygodniej, przytulił policzek do poduszki i opuścił powieki. Wtedy, pomimo tego, co chwilę wcześniej sobie obiecał, przed oczami stanęła mu sytuacja z wczoraj. Starał się przeanalizować ją na zimno, a kiedy w miarę mu się to udało, doszedł do wniosku, że zachował się zbyt emocjonalnie, przez co czarnowłosy prawdopodobnie ma go teraz za idiotę. Próbował się jednak jakoś usprawiedliwić. W końcu od tak dawna nikt nie garnął się do kontaktu z nim. A wtedy tak nagle pojawił się jakiś obcy mężczyzna, który mimo wszystko potrafił wyciągnąć do niego dłoń. Tak bardzo tego potrzebował… Czasami żałował, że jednak wyjechał ze swojego rodzinnego miasta. Zostawił tam jedynego kolegę (nie był pewien czy ten chciałby być nazywany jego przyjacielem), z którym całkiem dobrze się dogadywał. Byli właściwie swoimi zupełnymi przeciwieństwami, ale możliwe, że paradoksalnie właśnie dzięki temu umieli znaleźć wspólny język. Po prostu dopełniali się. Yutaka uśmiechnął się pod nosem, przywołując w pamięci obraz rudej roztrzepanej czupryny chłopaka, który wisiał na jego ramieniu i wykrzykiwał mu do ucha jakieś kosmiczne życzenia urodzinowe typu: „Żebyś w przyszłości kupił sobie stadninę konną! Przyjeżdżałbym do Ciebie i jeździlibyśmy razem na białych rumakach… Bylibyśmy jak książęta! O! Albo nie! Ja byłbym księciem, a Ty moją królewną! Jesteś strasznie babski z tymi swoimi dołeczkami… Ale są urocze!” Jednak uśmiech bardzo szybko zniknął z jego ust. Przyciągnął kolana do klatki piersiowej i westchnął głośno. Znów zrobiło mu się tak cholernie przykro. Tęsknił za tym uczuciem, że kiedy tylko ma ochotę, ma do kogo pójść żeby się pośmiać, zabawić lub po prostu posiedzieć razem i pogapić się tępo w ścianę. Czuł się samotny. To dlatego tak szybko zaufał czarnowłosemu. To dlatego już od początku zaczął sobie zbyt dużo wyobrażać. To dlatego wczoraj odstawił taką scenę. To dlatego ten człowiek tak bardzo go zauroczył. To dlatego teraz tak bardzo boli go serce… Miał ochotę się rozpłakać, jednak postanowił chociaż w tej kwestii być silnym. Zacisnął mocno powieki i wstrzymał na moment oddech walcząc z rozpaczą, która próbowała wydostać się na zewnątrz. W rezultacie, po jego policzku spłynęła tylko jedna łza. Jedna łza, która była tak samo samotna i smutna jak on sam.

*

Kolejnego dnia obudził się już o normalniejszej godzinie i czuł się nieco lepiej. Bez zbędnego wylegiwania się wstał i ruszył żwawym krokiem do łazienki, której nie odwiedził wczoraj ani raz. Pamiętał doskonale o swoim postanowieniu i zamierzał dotrzymać danego sobie samemu słowa. Wziął szybki prysznic, wysuszył włosy, założył na siebie świeże ubrania i wrócił do pokoju, w którym na szybko połknął wszystkie leki i zebrał do torby kilka najpotrzebniejszych rzeczy razem z felerną książką, która walała się gdzieś na środku pokoju.
Gdy przechodził przez korytarz, pani Oshihara wręczyła mu kilka banknotów razem z jakąś listą i poprosiła go o zrobienie dla niej zakupów, kiedy będzie wracał z pracy. Naprawdę coraz bardziej dziwiło go jej zachowanie. Zastanawiał się nawet czy może ktoś jej przypadkiem nie podmienił, ale ostatecznie skarcił się za takie głupie myśli i uprzejmie zgodził się skoczyć do sklepu w drodze powrotnej. Założył na siebie płaszcz i żegnając się, wyszedł.
Dotarł na stację i wsiadł do metra, a jego dosyć puste wnętrze było kolejnym miłym zaskoczeniem na początek dnia. Zajął jedno z wolnych miejsc i patrząc na swoje kolana wsłuchał się w melodię płynącą z głośników zamontowanych na suficie.
Wysiadł na tym samym przystanku, na którym wysiada, kiedy idzie do pracy. Przypomniał sobie wtedy, że niestety będzie musiał stawić się dzisiaj w kawiarni, a nie myślał o tym nawet wtedy, gdy wspomniała o tym pani Oshihara. Liczył po cichu, że czarnowłosy szukał go tam wczoraj, usłyszał od pani Takahashi smutne wieści o jego rzekomym zwolnieniu i dał sobie spokój. Nie miał zamiaru go obsługiwać, uśmiechając się sztucznie, bo gdyby jego szefowa zauważyła, że zachowuje się niestosownie w stosunku do klientów to niewątpliwie jednak straciłby pracę.
Ruszył powoli w stronę biblioteki, czyli jednocześnie również w stronę kawiarni, którą musiał minąć żeby dostać się do swojego celu. Szedł tak, rozglądając się dookoła, aż jego wzrok przyciągnęła wystawa jednego ze sklepów muzycznych, na której stała piękna, biała gitara z pozłacanymi elementami. Aż przystanął i otworzył buzię z zachwytu. Już w tamtym momencie postanowił sobie, że jeszcze nie wie w jaki sposób, ale kiedyś na pewno kupi sobie taką gitarę i nauczy się na niej grać. Był zawziętą osobą, więc jego marzenie było całkiem realne do spełnienia. Przeszkodą były tylko portfelowe pustki i liczba zer widniejąca na cenie przywieszonej na gryfie instrumentu. Ze smutkiem oderwał wzrok od białej piękności i ruszył dalej już nie rozglądając się tak, jak wcześniej. Wolał skupić wzrok na płytkach chodnikowych i kupkach śniegu, żeby już nic więcej go nie kusiło.
Wtedy dotarł do uliczki, na której znajdowała się kawiarnia. Skręcił w nią, ponieważ tędy było nieco bliżej do biblioteki. Kilkanaście metrów przed nim już majaczyły charakterystyczne znajome drzwi, które nagle otworzyły się zamaszyście, a ktoś wypadł na zewnątrz i zatrzasnął je za sobą, ewidentnie zdenerwowany. Yutakę aż wmurowało. Nawet z takiej odległości doskonale rozpoznał ten czarny płaszcz… Nie wierzył, że jego tak dobrze zapowiadający się dzień runął w jednej sekundzie. Postanowił jednak jak najszybciej skorzystać z tego, że mężczyzna jeszcze nie zdążył go zauważyć. Wykonał zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i opuszczając nisko głowę, ruszył ponownie w kierunku głównej ulicy, starając się nie iść zbyt szybko, ponieważ byłoby to nieco podejrzane. Niestety jego dzień musiał zepsuć się jeszcze bardziej.

- Yutaka?... – usłyszał niepewne pytanie i skrzypienie śniegu za swoimi plecami. – Yu… Yutaka! Poczekaj! – krzyknął czarnowłosy i biegiem rzucił się w kierunku chłopaka. Ten również chciał zerwać się do sprintu, ale niestety nie zdążył, ponieważ w tej samej chwili poczuł dłoń zaciskającą się na rękawie jego płaszcza. Spojrzał gniewnie w oczy mężczyzny.

 - Czego ode mnie chcesz? Wydawało mi się, że przed wczoraj wyraźnie dałem Ci do zrozumienia, że nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego – warknął rozeźlony, próbując wyszarpnąć się z uścisku czarnowłosego.

- Błagam Cię, Yutaka! Po prostu pozwól mi to wszystko wyjaśnić! Tylko tyle… Jeśli po tym nadal nie będziesz chciał mnie znać to dam Ci spokój, obiecuję. Proszę tylko o chwilę rozmowy… - spojrzał na niego tak smutnym wzrokiem, że przez moment Yutaka miał ochotę go przytulić lecz szybko wybił sobie z głowy ten pomysł. Po raz kolejny szarpnął ramieniem, jednak widząc rozpaczliwą postawę czarnowłosego, który teraz trzymał go już obiema rękami, powoli zaczął się przełamywać.

- Ja… Ja nie wiem… - zaczął niepewnie. – Skąd mogę mieć pewność, że to, co mi teraz powiesz nie będzie tylko kolejnym kłamstwem? – rzucił wojowniczo ostatnim argumentem jaki przyszedł mu do głowy. Jednak mężczyzna i na to miał odpowiedź.

- Mam dowody na to, że nie kłamię i że wcześniej też nie kłamałem – powiedział pewnie, mimo to nadal utrzymując ten sam żałosny wyraz twarzy zbitego psa. – Chodźmy gdzieś usiąść – i nie czekając na odpowiedź zsunął swoją dłoń na nadgarstek Yutaki, za który pociągnął go w stronę głównej ulicy. Chłopak wyklinał na siebie w myślach, że ani trochę nie przeszkadzał mu ten gest.

- Tamta kobieta powiedziała mi, że już nie pracujesz w tej kawiarni… - zaczął niepewnie czarnowłosy. – Czy… Czy to przeze mnie się zwolniłeś? Nie chcę żebyś został bez pracy…

Yutaka obruszył się na to, jego zdaniem, nieco narcystyczne stwierdzenie, choć w jakiejś tam części miał rację… Postanowił jednak powiedzieć prawdę. Chciał mu pokazać, że przynajmniej on z nich dwóch potrafi mówić prawdę.

- Nie zwolniłem się, nadal tam pracuję. Po prostu poprosiłem ją, żeby sprzedała taką bajeczkę każdemu, kto wczoraj lub dzisiaj o mnie zapyta – wzruszył ramionami, jednak coś go w całej tej sytuacji zainteresowało. – Byłeś strasznie zdenerwowany kiedy Cię zobaczyłem…

- No byłem, byłem. Twoja szefowa chwilę wcześniej sprzedała mi właśnie tę bajeczkę, o której powiedziałeś - skrzywił się nieznacznie. – Bałem się, że już Cię nie znajdę… Byłem też w bibliotece, ale tam powiedzieli mi, że nie odwiedzałeś ich od dłuższego czasu. Dlatego postanowiłem później sprawdzić kawiarnię. Moim ostatnim pomysłem było łażenie bez celu po ulicach z nadzieją, że gdzieś się na Ciebie natknę… - zaśmiał się żałośnie.

Yutaka nie skomentował jego słów. Skinął tylko lekko głową na znak, że przyjął to do wiadomości. Zauważając to, czarnowłosy postanowił kontynuować.

- Więc… Tak jak mówiłem wcześniej – nie okłamałem Cię. Po prostu… Jakby to ująć… Nie powiedziałem Ci o sobie wszystkiego – zaczął niepewnie, a widząc, że Yutaka prychnął i już miał zamiar przerwać mu zapewne jakąś kąśliwą uwagą, natychmiast kontynuował. – Nie skłamałem ze swoim imieniem. Naprawdę nazywam się Shiroyama Yuu – podsunął mu pod nos swój paszport, który chwilę wcześniej wyjął z kieszeni. Yutaka niepewnie ujął go w dłonie i zerknął na pierwszą stronę. Rzeczywiście – widniało tam zdjęcie czarnowłosego ze wszystkimi jego danymi. Z ciekawości spojrzał również na datę urodzenia ze zdziwieniem stwierdzając, że Shiroyama jest od niego starszy jedynie dwa lata!

- W takim razie o co chodzi z tym całym Yasashiro? – oddał mu jego własność i spojrzał na niego już bez aż tak wyraźnej niechęci wymalowanej na twarzy.

- To taki mój… No, można powiedzieć, że pseudonim artystyczny. Nie chciałem podpisywać się pod książkami swoim własnym imieniem bo po prostu go nie lubię. Jednak kiedy stałem się rozpoznawalny pojawiła się też druga zaleta. Pseudonim pozwala mi w pewnym sensie zachować jakieś tam resztki prywatności… - zaśmiał się głupkowato, wzruszając ramionami.

- Zachować resztki prywatności? – prychnął Yutaka. – Przecież i tak wszyscy doskonale wiedzą jak wyglądasz, więc przez pseudonim raczej zbyt wiele nie ukryjesz.

- No niby tak... Jednak kiedy przedstawiam się swoim prawdziwym nazwiskiem to nikt go z niczym nie kojarzy. Od taki sobie kolejny zwykły zjadacz chleba. A nazwisko Yasashiro jest powszechnie znane z mediów i kojarzone w sekundzie z popularnym autorem. A najwyraźniej jednak nie każdy wie jak wyglądam, więc… Często udaje mi się przemknąć nierozpoznanym – uśmiechnął się dumny, jakby taka anonimowość była jakimś wielkim wyczynem, jednak jego uśmiech dość szybko zblakł. – Nie powiedziałem Ci o tym, czym się konkretnie zajmuję bo nie chciałem żebyś patrzył na mnie przez pryzmat sławy. Tylko żebyś popatrzył na mnie jak na zwykłego chłopaka i żebyś polubił mnie za to, JAKI jestem, a nie za to KIM jestem.

- I tak kiedy pierwszy raz Cię zobaczyłem to wziąłem Cię za jakiegoś biznesmana… - burknął pod nosem Yutaka, czym wywołał szczery śmiech u Shiroyamy, który w przypływie emocji objął go przyjacielsko ramieniem. Szatyn wzdrygnął się na ten gest, jednak nie zrzucił z siebie jego ramienia, a wręcz uśmiechnął się do siebie pod nosem. – Powiedzmy, że Ci wierzę. ALE! Jeśli to wszystko znów okaże się kłamstwem to… - nie dokończył, ponieważ Yuu mu na to nie pozwolił, wtrącając się.

- Nie okaże się! Słowo honoru. A jeśli tak to… To będziesz mógł powiedzieć wszystkim jak naprawdę się nazywam. Albo zgolić mnie na łyso – Yutaka spojrzał na niego jak na idiotę, a widząc jego wyraz twarzy, wybuchnął śmiechem, co ewidentnie wprowadziło Yuu w jeszcze lepszy nastrój, o ile to w ogóle było możliwe.

- Mam nadzieję, że obejdzie się bez tego – nadal chichocząc zerknął na zegarek, który przypomniał mu, że niestety nie zdąży już pójść do biblioteki, ponieważ jego zmiana zaczyna się za dziesięć minut. – Przepraszam, ale muszę już iść… Moja szefowa zadźga mnie czymś tępym jeśli po raz kolejny się spóźnię.

- O? Szkoda… Ale dam Ci swój numer telefonu! Będziemy w kontakcie, jakby coś. Bo skoro już mi wybaczyłeś to teraz nie uwolnisz się ode mnie tak szybko. No i musisz mi wynagrodzić tego siniaka na udzie… Nie spodziewałem się, że przywalisz mi moją własną książką! – uderzył go przyjacielsko w ramię, a zaraz po tym wcisnął mu w dłonie swoją wizytówkę z rządkiem cyfr. Yutaka skinął głową z uśmiechem i podniósł się z ławki, ruszając powoli w stronę, z której chwilę wcześniej przyciągnął go tutaj Yuu.

- Oi, poczekaj moment! – krzyknął za nim czarnowłosy. – A Ty podasz mi swój numer? – siedział nadal w tym samym miejscu, trzymając telefon w dłoni.

- Jas… - zaczął Yutaka, jednak uświadomił sobie, że… Przecież on nie ma komórki. Nie chciał mu tego mówić, w końcu bądź co bądź, nie byli jeszcze aż tak zaznajomieni, a po ostatnim incydencie, pomimo tego, że okazał się być tylko stekiem niedomówień, jego zauroczenie do czarnowłosego znacznie opadło. – Ja… Ja zadzwonię do Ciebie później, nie znam mojego numeru na pamięć – wykręcił się, wymyślając na szybko jakąś wymówkę. I jego postanowienie o stuprocentowej prawdomówności właśnie trafił szlag. – Do usłyszenia, Yuu! – pomachał mu dłonią i szybko odbiegł w stronę kawiarni.

- Do zobaczenia, Yutaka-kun – odpowiedział Shiroyama, nie będąc do końca pewnym, czy odbiegający chłopak w ogóle go usłyszał. – Moje imię, którego tak bardzo nienawidzę… W Twoich ustach staje się piękne, niczym miłosne wyznanie żywcem wyrwane z poezji – mruknął sam do siebie i odszedł w przeciwnym kierunku, wpychając dłonie do kieszeni. Pomimo mrozu, miał wrażenie, że jego policzki płoną żywym ogniem.