W końcu
udało mi się dokończyć tę część! Zaczęłam ją już jakiś tydzień temu, ale ciągle
nie mogłam znaleźć wolnego momentu żeby dopisać kolejne linijki. Na szczęście
dzisiaj trafił mi się dzień wolny, a w dodatku zaczyna się majowy weekend, więc
myślę, że ruszę ze wszystkim do przodu. ;-)
Właściwie wyszła mi z tego
totalna opisówka, ale nie martwcie się, jeśli nie lubicie czegoś takiego. Po
prostu na razie Kai nie ma jeszcze z kim rozmawiać. Zaznaczam: JESZCZE. Wszystko
się może zmienić… ;-)
Tradycyjnie dziękuję też za
wszystkie miłe komentarze! Cieszę się, że znalazła się garstka osób, którą
zaciekawiło moje opowiadanie. Jesteście najlepsi! ;-)
A teraz, nie przedłużając,
zapraszam na ciąg dalszy. Enjoy! ;-)
*
Yutace dzień dłużył się
niemiłosiernie, ale kiedy już skończyła się jego zmiana, a on sam mógł pójść do
domu… Nawet nie pomyślał, żeby chociażby spojrzeć w tamtym kierunku. Pomimo
zimna i lekko prószącego śniegu, poszedł do pobliskiego parku. Czasami lubił
tam siedzieć, kiedy miał wszystkiego dość. To było miejsce, w którym lepiej mu
się myślało.
Gdy już
tam dotarł, strzepnął niedbale biały puch z ciemnej deski i usiadł, nie
przejmując się, że zapewne będzie miał całkowicie przemoczone spodnie. Wyjął z
torby swój prezent i przyglądał mu się z uwagą. Nadal nie rozumiał dlaczego
właściwie zupełnie nieznajomy mężczyzna cokolwiek mu podarował. I w dodatku
wyrażał chęć znajomości z nim. Bezinteresownie był dla niego wyjątkowo miły.
Yutaka nie był do tego przyzwyczajony.
Odetchnął
głęboko, a kiedy sprzed jego oczu zniknęła już para, która wydostała się z jego
ust, powoli podniósł okładkę. Na pierwszej kartce tradycyjnie napisany był
tytuł, data wydania, nazwisko autora okładki, a także nazwisko autora książki.
Nic nadzwyczajnego. Jednak na następnej stronie ozdobnym odręcznym pismem
wykaligrafowana była dedykacja. I to nie byle jaka dedykacja! Przez moment
zastanawiał się, czy na pewno dobrze rozszyfrowuje wszystkie znaki. Sprawdzał
je kilkukrotnie, jednak za każdym razem układały się one w ten sam napis:
„Nigdy nie jadłem lepszego ciasta. Satoshi Yasashiro”. Yutaka siedział
ogłupiały. Dopiero po chwili otrząsnął się i dotarło do niego, że właśnie
trzyma egzemplarz książki, który był przeznaczony specjalnie dla niego. Była mu
zadedykowana. Przez samego autora! Który, mówiąc szczerze, należał do jednych z
popularniejszych autorów w Japonii. Szatyn, z umysłem przyćmionym przez
ekscytację, długo nie mógł skojarzyć o
co właściwie chodzi z tą wzmianką o cieście. Nie przypominał sobie żeby
sprzedawał ciasto komuś, wyglądającemu na autora… I wtedy wręcz można było
usłyszeć jak trybiki w jego głowie wskakują na właściwe miejsce i wszystko
układa się w całość, a jedno imię wręcz boleśnie obija mu się o czaszkę. Yuu!
Jak sam powiedział, jest młody, więc raczej nie mógł być jakimś super
przedsiębiorcą. No, chyba, że jest geniuszem w swojej dziedzinie i dorobił się
fortuny w tak krótkim czasie. Tacy występują jednak w ludzkiej populacji
niezwykle rzadko i z reguły są zadzierającymi nosa snobami, a czarnowłosy
zdecydowanie do nich nie należał. Yutaka uznał więc, że chłopak z pewnością
pracuje jako ktoś w rodzaju asystenta Yasashiro-sana. Może nawet sam chce pisać
i w ten sposób próbuje czegoś się dowiedzieć o dotrzymywaniu terminów,
publikacjach i o samym procesie tworzenia… W każdym razie autor słynnych horrorów
na pewno zarabia niemało i stać go na wysoką pensję dla osobistego pomocnika.
Tanabe postanowił, że przy najbliższej okazji gorąco podziękuje Yuu za pamięć.
I za to, że zdobył dla niego tak cenny autograf.
Wciąż
uśmiechając się pod nosem, przesunął palcami po odręcznym podpisie, przewrócił
jeszcze dwie kartki i od razu z zainteresowaniem zatopił się w lekturze,
zupełnie tracąc poczucie czasu.
Ta książka była, jego zdaniem, jeszcze
lepsza od poprzedniej. W „Zakazanym miejscu” początek był mieszanką przeróżnych
wątków, które nijak trzymały się kupy, przez co czytało się dosyć ciężko i, tak
jak mówił mu Yuu, dopiero pod koniec wszystko stawało się jasne i zrozumiałe.
Niby dobrze, bo można powiedzieć, że w ten sposób czytelnik za wszelką cenę chce
się wszystkiego dowiedzieć, więc z pewnością doczyta książkę do końca, jednak
takie zmuszanie się do czytania nie sprawia większej przyjemności. Za to tym
razem już od początku jedno wynikało z drugiego, więc czytelnik nie gubił się w
myślach autora, a pomimo tego nadal wyczuwał to napięcie i dreszczyk emocji.
Yutaka kończył właśnie czwarty
rozdział, kiedy przelotnie zerknął na zegarek, który miał na ręce. Co prawda nie
był on pierwszej świeżości, ale na szczęście wskazówki i zębatki wykonywały
swoją pracę bez zarzutów. Zdziwił się, że siedzi na tej ławce już dobre dwie
godziny. Kompletnie tego nie zauważył, tak wciągnęła go akcja. Jednak dopiero
teraz, gdy skupił się bardziej na swoim ciele niż na rzędach literek, poczuł
jak bardzo jest mu zimno w dłonie, stopy, policzki… I pośladki. Wsunął
ostrożnie swój prezent do torby, wcześniej pamiętając, aby zaznaczyć, w którym
miejscu skończył czytać. Wstał, chowając swoje dłonie do kieszeni i ruszył w
stronę mieszkanka, postanawiając, że po drodze skoczy jeszcze do sklepu. Miał
gigantyczną ochotę na czekoladową babeczkę.
Następnego dnia obudził się z
katarem, bólem gardła i w dodatku paskudnym humorem, a niestety dzisiaj również
musiał iść do pracy. W tym momencie była to ostatnia rzecz na jaką miał ochotę.
Mimo tego dzielnie zebrał się w sobie, ogarnął mniej więcej, nie chcąc straszyć
ludzi na ulicy i, jak zazwyczaj, pojechał metrem do kawiarni. Kiedy już zaczął
swoją zmianę, czas jakby nagle zwolnił. Minuta trwała dla niego tyle, ile
zazwyczaj trwa dziesięć. Po godzinie zaczął zastanawiać się czy może Yuu dziś
również przyjdzie. W końcu nadal pamiętał o tym, żeby podziękować mu za tak
cenny prezent. Mijała jednak druga godzina, trzecia, czwarta, a Yuu nadal nie
było. Yutaka tłumaczył to sobie tym, że skoro zapewne pracuje jako asystent
sławnego autora, to takie nagłe wypadki, które zatrzymują go w pracy, są na
porządku dziennym. Mimo wszystko nie potrafił odrzucić od siebie żalu, że
dzisiaj nie zobaczy jego roześmianej twarzy. Czuł, że wtedy na pewno poprawiłby
się jego nastrój. Usiadł na krześle za barem, podkulił pod siebie nogi i
siedział tak, patrząc tępo na zegar wiszący na przeciwległej ścianie, co jakiś
czas kichając i wycierając nos chusteczkami. Tego dnia podczas jego zmiany do
kawiarni nie przyszła ani jedna osoba.
Gdy męczarnia w końcu się
skończyła i nareszcie mógł wyjść z tego pomieszczenia, które w tym momencie
niemiłosiernie go przytłaczało, stanął na środku chodnika i kichnął donośnie,
czego efektem było uczucie, jakby tysiące igieł rozdrapywało jego gardło wręcz
do krwi, a stado galopujących zwierząt przebiegło pod jego czaszką. Stwierdził,
że chyba najwyraźniej tym razem bez leków się nie obejdzie, więc wyciągnął z
torby portfel i sprawdził czy na pewno ma dość pieniędzy. Jak zazwyczaj, nie
było ich tam zbyt wiele, ale doszedł do wniosku, że zdrowie ma się tylko jedno.
Niestety w okolicy nie było
żadnej apteki, więc musiał przejechać dwa przystanki metra, aby dotrzeć do
najbliższej galerii handlowej. Stojąc w zatłoczonym wagonie starał się
powstrzymywać kichnięcia jak tylko mógł. Nie chciał na nikogo napluć czy też
rozprzestrzenić dookoła swoich zarazków. Jednocześnie najmocniej jak mógł
trzymał się rurki obok której stał, ponieważ zaczęło mu się kręcić w głowie. Na
szczęście dość szybko wysiadł tuż pod samą galerią i, pomimo braku sił, żwawym
krokiem dotarł do drzwi, wszedł do środka i ruszył w głąb gmachu.
Starał się nie rozglądać dookoła,
ponieważ zawsze robiło mu się przykro kiedy patrzył na te wszystkie przedmioty,
które tak bardzo kusiły go zza szklanych szyb. Teoretycznie, byłoby go stać na
jedną bądź dwie rzeczy. Lecz TYLKO na te rzeczy. Jedzenie i czynsz musiałyby wtedy
pójść w odstawkę, a na to nie mógł sobie pozwolić. Jednak mowa tutaj głównie o
ciuchach, a te nie były dla niego priorytetem. Szczególnie mocno kusiły go
sklepy muzyczne, gdzie na wystawach lśniły nowiutkie gitary, fortepiany czy
inne profesjonalnie wyglądające sprzęty. Zawsze marzył o tym, żeby nauczyć się
na czymś grać, jednak jakoś nigdy się za to nie zabrał. Teraz bardzo żałował,
że kiedy był jeszcze mały, nie napisał listu do świętego Mikołaja z prośbą o pierwszą
gitarę.
W końcu dotarł do szukanej przez
siebie apteki. Z rozpaczą stwierdził, że przez to jego nie rozglądanie się
przeszedł dwa razy dłuższą drogę, praktycznie okrążając wielką galerię. Apteka
znajdowała się praktycznie tuż obok drzwi, którymi dostał się do środka.
Kolejną jego przeszkodą była długa
i kręta kolejka, ponieważ klientów obsługiwała tylko jedna farmaceutka.
Westchnął przeciągle, ale dzielnie ustawił się za mężczyzną w kapeluszu i
szarym płaszczu, powtarzając sobie, że może i odczeka tutaj swoje, ale leki
będą miały zbawienne działanie i jutro rano obudzi się z odetkanymi zatokami.
Po
kilkunastu minutach w końcu dostał to, czego chciał. Zadowolony wyszedł z
apteki w jednej dłoni trzymając małą reklamóweczkę z aspiryną, dwoma
opakowaniami tabletek, kroplami do nosa i jakimś syropem, a w drugiej paragon,
który teraz zawzięcie sprawdzał. Przez
to nie zauważył dwóch dość młodych dziewczyn, które biegnąc, potrąciły go dość
mocno. Nie upadł tylko dlatego, że za nim była ławka, więc to w nią uderzył
pośladkami. Spojrzał za nimi zbulwersowany tym, że po pierwsze nie zwracają
uwagi na innych porządnych ludzi, a po drugie nawet go nie przeprosiły i z
zaciekawieniem zarejestrował dość spory tłum ludzi, ewidentnie przepychający
się w drzwiach do księgarni, do której często lubił przychodzić żeby pooglądać
nowości. Tak, pooglądać, ponieważ jeszcze nigdy nic tam nie kupił.
Wiedziony
wrodzoną ciekawością również udał się w tym kierunku. Stojąc z samego tyłu
niewiele mógł zobaczyć, więc chciał uprzejmie dostać się w głąb, a może nawet
na sam przód tłumu. Widząc jednak, że tak czy siak Ci wszyscy ludzie zachowują
się jak stado zwierząt, korzystając ze swojej przesadnie szczupłej sylwetki,
zaczął przepychać się do miejsca, które obrał sobie za cel. Był zwinny, więc
udało mu się to bardzo szybko. Zatrzymał się tuż przed dużym plakatem wiszącym
na szklanych drzwiach. Kiedy przeczytał informacje na nim zawarte, aż otworzył
buzię, a z podekscytowania, całkowicie przestał odczuwać jakiekolwiek symptomy
choroby.
„Promocja nowej książki Satoshi’ego Yasashiro,
która już stała się bestsellerem!
„Ciemne wzgórze” od samego początku króluje
na szczytach.
Tylko u nas autor osobiście podpisuje każdy egzemplarz jego
książki!”
Yutaka
nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Nie dość, że trafił tutaj przypadkowo i
udało mu się dopchać do samego przodu to jeszcze mógł poznać kogoś tak utalentowanego
jak sam Yasashiro-san! Niby autograf już miał, ale postanowił, że taka szansa może
się nie powtórzyć, więc choćby miał stać w kolejce do samego rana to nie
zaprzepaści tej okazji i uściśnie dłoń prawdziwego popularnego pisarza.
Nagle
drzwi otworzyły się przed tłumem, który na szczęście nie rzucił się z szałem w
głąb sklepu. Obsługa powoli wprowadziła wszystkich do środka i skierowała do
miejsca gdzie stał stolik nakryty niebieskim obrusem. Na stoliku stała szklanka
i dzbanek z wodą, a także wizytówka z nazwiskiem autora. Za to po prawej stronie
na dużym kartonie dumnie prezentowała się powiększona wersja okładki „Ciemnego
wzgórza”. Jakiś mężczyzna polecił ustawić się w kolejce, tak aby zachować jako
taki porządek. Stojąc na palcach Yutaka zarejestrował, że był gdzieś około
dwudziesty z kolei. To i tak dobrze, zważając na fakt, że kolejna wywijała się
i kilkukrotnie okrążała cały sklep, a i tak niektórzy stali jeszcze na zewnątrz…
W końcu rozległy się piski i brawa, co świadczyło o tym, że do pomieszczenia na
pewno wkroczył bohater spotkania. Szatynowi niestety, wśród tej całej wrzawy i
błysków fleszy, nie udało się dojrzeć mężczyzny, który zapewne już zajął
miejsce przy stoliku. Ze wstydem przyznał się sam przed sobą, że tak naprawdę
nie ma pojęcia jak Yasashiro-san wygląda… Pocieszył się jednak tym, że nie
liczy się jego wygląd, a talent, którego niewątpliwie miał aż w nadmiarze. Kiedy
jednak razem z całą kolejką, zaciskając dłonie z podekscytowania na pasku od
torby sprawnie przesuwał się do przodu, aż do momentu w którym mógł ujrzeć kto
siedzi za wizytówką z nazwiskiem autora, przekonał się, że mężczyzna
niewątpliwie został obdarzony wszystkimi możliwymi wdziękami. Co więcej, były
to te same wdzięki, które prawie powaliły go na kolana kilka dni wcześniej. Zastygł
w bezruchu, w momencie, w którym rozpoznał owego „Yasashiro-sana”. Nie zwracał
uwagi na ponaglające go głosy ludzi znajdujących się tuż za nim. Stał tak, jak
słup soli, aż do chwili, gdy ich spojrzenia się spotkały.
Przerywać w takim momencie! Aż frytka mi z buzi wypadła!
OdpowiedzUsuńTo teraz walnij coś w stylu, że tym słynnym autorem jest jakiś jego kolega czy ktoś i niech to będzie Uruha... Błagam ;n; *nie może się pogodzić z tym faktem, że yAoi mógłby być autorem tej książki* Albo szefowa Kaia niech będzie tym autorem. XD
Albo Zły Brat Bliźniak Kaia...
*ekhem*
Jejku, nie mam głowy do komentarzy. Ale mi opisówki, jak ten rozdział, nie przeszkadzają mi. Bardzo dobrze piszesz, więc czytało mi się przyjemnie *pomińmy kota, który chciał zjeść mi frytki i musiałam go odganiać*
Chciałam coś jeszcze napisać, ale zapomniałam, co... No dobra, starość nie radość! Bardzo mi się podobało i nie mogę doczekać się kolejnej części~! Pozdrowienia i buziaki~
yAoi powiedział mi ostatnio, że jest mu przykro, że go tak nie lubisz. Rozpłakał się chłopaczyna i stracił wenę życia... Nie rób tego chłopaczkowi, bo jeszcze się potnie jakimś plastikowym nożykiem czy coś... ;'c
UsuńZ tą szefową Kaia to nawet dobre by było. Taki trolling. x"D Okłamywała go, miała gdzieś kawiarnię, a teraz jak odkrył, że ona jest autorem, to rzuca tę budę i ma go gdzieś. On biedny nie ma gdzie pracować, żebrząc na ulicy poznaje Uruhę, który jest bogaty, płaci mu za rozkręcenie interesu i żyją razem długo i szczęścilie. x"DDDD
Zły Brat Bliźniak swoją drogą... ];->
ALE! Żeby Ci nie było smutno (bo broń Boże, nie chcę żebyś szlochała nad frytkami przeze mnie O-;) postanowiłam, że specjalnie dla Ciebie wprowadzę tam wątek UruxKai... No, ale to cierpliwości, nie od razu, bo muszę to dokładniej przemyśleć i wpleść w fabułę. xD
asdfghjkl!!! KOCHAM CIĘ ZA TO, ŻE SPECJALNIE DLA MNIE SIĘ POSTARASZ WPLEŚĆ URUXKAI
UsuńSpecjalnie dla ciebie zrobię jeszcze trochę frytek~!
A yAoiego nie lubię ( Paradoks życia. Nie lubi yAoiego, a pisze aoihy, aoiki i aozuki ;___; ) i to się raczej nie zmieni. Amen!
Weny~! <3
Przepraszam z opóźnienie w komentowaniu, ale brat wrócił, a jak wrócił, to mojego komputera nie opuścił na krok >.< ale już wyjechał i wstawiam komentarzyk :D
OdpowiedzUsuńBędę inna i powiem, że autor to Kubuś Puchatek xD ja i te moje wspaniałe żarty. Rozdział, oczywiście, świetny. Nie umiem pisać komentarzy ;-; więc nie będę błaznować i powiem (napiszę) tylko, że czekam na dlaszą część, bo przerywanie w takim momencie to zuo i zaraza TT-TT
Wenki :*
Jak ja się cieszę, że trafiłam na tego bloga ^_^ Och bardzo mi się podoba to opowiadanie.Bardzo mnie wciągnęło. Wszystkie części przeczytałam sobie za jednym zamachem.
OdpowiedzUsuń