środa, 30 kwietnia 2014

"Jesteś moją ulubioną książką... Książką, która paroma słowami rozpaliła ogień w mym sercu", część III

             

            W końcu udało mi się dokończyć tę część! Zaczęłam ją już jakiś tydzień temu, ale ciągle nie mogłam znaleźć wolnego momentu żeby dopisać kolejne linijki. Na szczęście dzisiaj trafił mi się dzień wolny, a w dodatku zaczyna się majowy weekend, więc myślę, że ruszę ze wszystkim do przodu. ;-)
Właściwie wyszła mi z tego totalna opisówka, ale nie martwcie się, jeśli nie lubicie czegoś takiego. Po prostu na razie Kai nie ma jeszcze z kim rozmawiać. Zaznaczam: JESZCZE. Wszystko się może zmienić… ;-)
Tradycyjnie dziękuję też za wszystkie miłe komentarze! Cieszę się, że znalazła się garstka osób, którą zaciekawiło moje opowiadanie. Jesteście najlepsi! ;-)
A teraz, nie przedłużając, zapraszam na ciąg dalszy. Enjoy! ;-)

*

Yutace dzień dłużył się niemiłosiernie, ale kiedy już skończyła się jego zmiana, a on sam mógł pójść do domu… Nawet nie pomyślał, żeby chociażby spojrzeć w tamtym kierunku. Pomimo zimna i lekko prószącego śniegu, poszedł do pobliskiego parku. Czasami lubił tam siedzieć, kiedy miał wszystkiego dość. To było miejsce, w którym lepiej mu się myślało.
                Gdy już tam dotarł, strzepnął niedbale biały puch z ciemnej deski i usiadł, nie przejmując się, że zapewne będzie miał całkowicie przemoczone spodnie. Wyjął z torby swój prezent i przyglądał mu się z uwagą. Nadal nie rozumiał dlaczego właściwie zupełnie nieznajomy mężczyzna cokolwiek mu podarował. I w dodatku wyrażał chęć znajomości z nim. Bezinteresownie był dla niego wyjątkowo miły. Yutaka nie był do tego przyzwyczajony.
                Odetchnął głęboko, a kiedy sprzed jego oczu zniknęła już para, która wydostała się z jego ust, powoli podniósł okładkę. Na pierwszej kartce tradycyjnie napisany był tytuł, data wydania, nazwisko autora okładki, a także nazwisko autora książki. Nic nadzwyczajnego. Jednak na następnej stronie ozdobnym odręcznym pismem wykaligrafowana była dedykacja. I to nie byle jaka dedykacja! Przez moment zastanawiał się, czy na pewno dobrze rozszyfrowuje wszystkie znaki. Sprawdzał je kilkukrotnie, jednak za każdym razem układały się one w ten sam napis: „Nigdy nie jadłem lepszego ciasta. Satoshi Yasashiro”. Yutaka siedział ogłupiały. Dopiero po chwili otrząsnął się i dotarło do niego, że właśnie trzyma egzemplarz książki, który był przeznaczony specjalnie dla niego. Była mu zadedykowana. Przez samego autora! Który, mówiąc szczerze, należał do jednych z popularniejszych autorów w Japonii. Szatyn, z umysłem przyćmionym przez ekscytację, długo nie mógł  skojarzyć o co właściwie chodzi z tą wzmianką o cieście. Nie przypominał sobie żeby sprzedawał ciasto komuś, wyglądającemu na autora… I wtedy wręcz można było usłyszeć jak trybiki w jego głowie wskakują na właściwe miejsce i wszystko układa się w całość, a jedno imię wręcz boleśnie obija mu się o czaszkę. Yuu! Jak sam powiedział, jest młody, więc raczej nie mógł być jakimś super przedsiębiorcą. No, chyba, że jest geniuszem w swojej dziedzinie i dorobił się fortuny w tak krótkim czasie. Tacy występują jednak w ludzkiej populacji niezwykle rzadko i z reguły są zadzierającymi nosa snobami, a czarnowłosy zdecydowanie do nich nie należał. Yutaka uznał więc, że chłopak z pewnością pracuje jako ktoś w rodzaju asystenta Yasashiro-sana. Może nawet sam chce pisać i w ten sposób próbuje czegoś się dowiedzieć o dotrzymywaniu terminów, publikacjach i o samym procesie tworzenia… W każdym razie autor słynnych horrorów na pewno zarabia niemało i stać go na wysoką pensję dla osobistego pomocnika. Tanabe postanowił, że przy najbliższej okazji gorąco podziękuje Yuu za pamięć. I za to, że zdobył dla niego tak cenny autograf.
                Wciąż uśmiechając się pod nosem, przesunął palcami po odręcznym podpisie, przewrócił jeszcze dwie kartki i od razu z zainteresowaniem zatopił się w lekturze, zupełnie tracąc poczucie czasu.
Ta książka była, jego zdaniem, jeszcze lepsza od poprzedniej. W „Zakazanym miejscu” początek był mieszanką przeróżnych wątków, które nijak trzymały się kupy, przez co czytało się dosyć ciężko i, tak jak mówił mu Yuu, dopiero pod koniec wszystko stawało się jasne i zrozumiałe. Niby dobrze, bo można powiedzieć, że w ten sposób czytelnik za wszelką cenę chce się wszystkiego dowiedzieć, więc z pewnością doczyta książkę do końca, jednak takie zmuszanie się do czytania nie sprawia większej przyjemności. Za to tym razem już od początku jedno wynikało z drugiego, więc czytelnik nie gubił się w myślach autora, a pomimo tego nadal wyczuwał to napięcie i dreszczyk emocji.
Yutaka kończył właśnie czwarty rozdział, kiedy przelotnie zerknął na zegarek, który miał na ręce. Co prawda nie był on pierwszej świeżości, ale na szczęście wskazówki i zębatki wykonywały swoją pracę bez zarzutów. Zdziwił się, że siedzi na tej ławce już dobre dwie godziny. Kompletnie tego nie zauważył, tak wciągnęła go akcja. Jednak dopiero teraz, gdy skupił się bardziej na swoim ciele niż na rzędach literek, poczuł jak bardzo jest mu zimno w dłonie, stopy, policzki… I pośladki. Wsunął ostrożnie swój prezent do torby, wcześniej pamiętając, aby zaznaczyć, w którym miejscu skończył czytać. Wstał, chowając swoje dłonie do kieszeni i ruszył w stronę mieszkanka, postanawiając, że po drodze skoczy jeszcze do sklepu. Miał gigantyczną ochotę na czekoladową babeczkę.
Następnego dnia obudził się z katarem, bólem gardła i w dodatku paskudnym humorem, a niestety dzisiaj również musiał iść do pracy. W tym momencie była to ostatnia rzecz na jaką miał ochotę. Mimo tego dzielnie zebrał się w sobie, ogarnął mniej więcej, nie chcąc straszyć ludzi na ulicy i, jak zazwyczaj, pojechał metrem do kawiarni. Kiedy już zaczął swoją zmianę, czas jakby nagle zwolnił. Minuta trwała dla niego tyle, ile zazwyczaj trwa dziesięć. Po godzinie zaczął zastanawiać się czy może Yuu dziś również przyjdzie. W końcu nadal pamiętał o tym, żeby podziękować mu za tak cenny prezent. Mijała jednak druga godzina, trzecia, czwarta, a Yuu nadal nie było. Yutaka tłumaczył to sobie tym, że skoro zapewne pracuje jako asystent sławnego autora, to takie nagłe wypadki, które zatrzymują go w pracy, są na porządku dziennym. Mimo wszystko nie potrafił odrzucić od siebie żalu, że dzisiaj nie zobaczy jego roześmianej twarzy. Czuł, że wtedy na pewno poprawiłby się jego nastrój. Usiadł na krześle za barem, podkulił pod siebie nogi i siedział tak, patrząc tępo na zegar wiszący na przeciwległej ścianie, co jakiś czas kichając i wycierając nos chusteczkami. Tego dnia podczas jego zmiany do kawiarni nie przyszła ani jedna osoba.
Gdy męczarnia w końcu się skończyła i nareszcie mógł wyjść z tego pomieszczenia, które w tym momencie niemiłosiernie go przytłaczało, stanął na środku chodnika i kichnął donośnie, czego efektem było uczucie, jakby tysiące igieł rozdrapywało jego gardło wręcz do krwi, a stado galopujących zwierząt przebiegło pod jego czaszką. Stwierdził, że chyba najwyraźniej tym razem bez leków się nie obejdzie, więc wyciągnął z torby portfel i sprawdził czy na pewno ma dość pieniędzy. Jak zazwyczaj, nie było ich tam zbyt wiele, ale doszedł do wniosku, że zdrowie ma się tylko jedno.
Niestety w okolicy nie było żadnej apteki, więc musiał przejechać dwa przystanki metra, aby dotrzeć do najbliższej galerii handlowej. Stojąc w zatłoczonym wagonie starał się powstrzymywać kichnięcia jak tylko mógł. Nie chciał na nikogo napluć czy też rozprzestrzenić dookoła swoich zarazków. Jednocześnie najmocniej jak mógł trzymał się rurki obok której stał, ponieważ zaczęło mu się kręcić w głowie. Na szczęście dość szybko wysiadł tuż pod samą galerią i, pomimo braku sił, żwawym krokiem dotarł do drzwi, wszedł do środka i ruszył w głąb gmachu.
Starał się nie rozglądać dookoła, ponieważ zawsze robiło mu się przykro kiedy patrzył na te wszystkie przedmioty, które tak bardzo kusiły go zza szklanych szyb. Teoretycznie, byłoby go stać na jedną bądź dwie rzeczy. Lecz TYLKO na te rzeczy. Jedzenie i czynsz musiałyby wtedy pójść w odstawkę, a na to nie mógł sobie pozwolić. Jednak mowa tutaj głównie o ciuchach, a te nie były dla niego priorytetem. Szczególnie mocno kusiły go sklepy muzyczne, gdzie na wystawach lśniły nowiutkie gitary, fortepiany czy inne profesjonalnie wyglądające sprzęty. Zawsze marzył o tym, żeby nauczyć się na czymś grać, jednak jakoś nigdy się za to nie zabrał. Teraz bardzo żałował, że kiedy był jeszcze mały, nie napisał listu do świętego Mikołaja z prośbą o pierwszą gitarę.
W końcu dotarł do szukanej przez siebie apteki. Z rozpaczą stwierdził, że przez to jego nie rozglądanie się przeszedł dwa razy dłuższą drogę, praktycznie okrążając wielką galerię. Apteka znajdowała się praktycznie tuż obok drzwi, którymi dostał się do środka.
Kolejną jego przeszkodą była długa i kręta kolejka, ponieważ klientów obsługiwała tylko jedna farmaceutka. Westchnął przeciągle, ale dzielnie ustawił się za mężczyzną w kapeluszu i szarym płaszczu, powtarzając sobie, że może i odczeka tutaj swoje, ale leki będą miały zbawienne działanie i jutro rano obudzi się z odetkanymi zatokami.
                Po kilkunastu minutach w końcu dostał to, czego chciał. Zadowolony wyszedł z apteki w jednej dłoni trzymając małą reklamóweczkę z aspiryną, dwoma opakowaniami tabletek, kroplami do nosa i jakimś syropem, a w drugiej paragon, który teraz zawzięcie sprawdzał.  Przez to nie zauważył dwóch dość młodych dziewczyn, które biegnąc, potrąciły go dość mocno. Nie upadł tylko dlatego, że za nim była ławka, więc to w nią uderzył pośladkami. Spojrzał za nimi zbulwersowany tym, że po pierwsze nie zwracają uwagi na innych porządnych ludzi, a po drugie nawet go nie przeprosiły i z zaciekawieniem zarejestrował dość spory tłum ludzi, ewidentnie przepychający się w drzwiach do księgarni, do której często lubił przychodzić żeby pooglądać nowości. Tak, pooglądać, ponieważ jeszcze nigdy nic tam nie kupił.
                Wiedziony wrodzoną ciekawością również udał się w tym kierunku. Stojąc z samego tyłu niewiele mógł zobaczyć, więc chciał uprzejmie dostać się w głąb, a może nawet na sam przód tłumu. Widząc jednak, że tak czy siak Ci wszyscy ludzie zachowują się jak stado zwierząt, korzystając ze swojej przesadnie szczupłej sylwetki, zaczął przepychać się do miejsca, które obrał sobie za cel. Był zwinny, więc udało mu się to bardzo szybko. Zatrzymał się tuż przed dużym plakatem wiszącym na szklanych drzwiach. Kiedy przeczytał informacje na nim zawarte, aż otworzył buzię, a z podekscytowania, całkowicie przestał odczuwać jakiekolwiek symptomy choroby.

                „Promocja nowej książki Satoshi’ego Yasashiro, która już stała się bestsellerem! 
                              „Ciemne wzgórze” od samego początku króluje na szczytach. 
                       Tylko u nas autor osobiście podpisuje każdy egzemplarz jego książki!”

                Yutaka nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Nie dość, że trafił tutaj przypadkowo i udało mu się dopchać do samego przodu to jeszcze mógł poznać kogoś tak utalentowanego jak sam Yasashiro-san! Niby autograf już miał, ale postanowił, że taka szansa może się nie powtórzyć, więc choćby miał stać w kolejce do samego rana to nie zaprzepaści tej okazji i uściśnie dłoń prawdziwego popularnego pisarza.
                Nagle drzwi otworzyły się przed tłumem, który na szczęście nie rzucił się z szałem w głąb sklepu. Obsługa powoli wprowadziła wszystkich do środka i skierowała do miejsca gdzie stał stolik nakryty niebieskim obrusem. Na stoliku stała szklanka i dzbanek z wodą, a także wizytówka z nazwiskiem autora. Za to po prawej stronie na dużym kartonie dumnie prezentowała się powiększona wersja okładki „Ciemnego wzgórza”. Jakiś mężczyzna polecił ustawić się w kolejce, tak aby zachować jako taki porządek. Stojąc na palcach Yutaka zarejestrował, że był gdzieś około dwudziesty z kolei. To i tak dobrze, zważając na fakt, że kolejna wywijała się i kilkukrotnie okrążała cały sklep, a i tak niektórzy stali jeszcze na zewnątrz… W końcu rozległy się piski i brawa, co świadczyło o tym, że do pomieszczenia na pewno wkroczył bohater spotkania. Szatynowi niestety, wśród tej całej wrzawy i błysków fleszy, nie udało się dojrzeć mężczyzny, który zapewne już zajął miejsce przy stoliku. Ze wstydem przyznał się sam przed sobą, że tak naprawdę nie ma pojęcia jak Yasashiro-san wygląda… Pocieszył się jednak tym, że nie liczy się jego wygląd, a talent, którego niewątpliwie miał aż w nadmiarze. Kiedy jednak razem z całą kolejką, zaciskając dłonie z podekscytowania na pasku od torby sprawnie przesuwał się do przodu, aż do momentu w którym mógł ujrzeć kto siedzi za wizytówką z nazwiskiem autora, przekonał się, że mężczyzna niewątpliwie został obdarzony wszystkimi możliwymi wdziękami. Co więcej, były to te same wdzięki, które prawie powaliły go na kolana kilka dni wcześniej. Zastygł w bezruchu, w momencie, w którym rozpoznał owego „Yasashiro-sana”. Nie zwracał uwagi na ponaglające go głosy ludzi znajdujących się tuż za nim. Stał tak, jak słup soli, aż do chwili, gdy ich spojrzenia się spotkały. 

5 komentarzy:

  1. Przerywać w takim momencie! Aż frytka mi z buzi wypadła!

    To teraz walnij coś w stylu, że tym słynnym autorem jest jakiś jego kolega czy ktoś i niech to będzie Uruha... Błagam ;n; *nie może się pogodzić z tym faktem, że yAoi mógłby być autorem tej książki* Albo szefowa Kaia niech będzie tym autorem. XD

    Albo Zły Brat Bliźniak Kaia...

    *ekhem*

    Jejku, nie mam głowy do komentarzy. Ale mi opisówki, jak ten rozdział, nie przeszkadzają mi. Bardzo dobrze piszesz, więc czytało mi się przyjemnie *pomińmy kota, który chciał zjeść mi frytki i musiałam go odganiać*

    Chciałam coś jeszcze napisać, ale zapomniałam, co... No dobra, starość nie radość! Bardzo mi się podobało i nie mogę doczekać się kolejnej części~! Pozdrowienia i buziaki~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. yAoi powiedział mi ostatnio, że jest mu przykro, że go tak nie lubisz. Rozpłakał się chłopaczyna i stracił wenę życia... Nie rób tego chłopaczkowi, bo jeszcze się potnie jakimś plastikowym nożykiem czy coś... ;'c

      Z tą szefową Kaia to nawet dobre by było. Taki trolling. x"D Okłamywała go, miała gdzieś kawiarnię, a teraz jak odkrył, że ona jest autorem, to rzuca tę budę i ma go gdzieś. On biedny nie ma gdzie pracować, żebrząc na ulicy poznaje Uruhę, który jest bogaty, płaci mu za rozkręcenie interesu i żyją razem długo i szczęścilie. x"DDDD

      Zły Brat Bliźniak swoją drogą... ];->

      ALE! Żeby Ci nie było smutno (bo broń Boże, nie chcę żebyś szlochała nad frytkami przeze mnie O-;) postanowiłam, że specjalnie dla Ciebie wprowadzę tam wątek UruxKai... No, ale to cierpliwości, nie od razu, bo muszę to dokładniej przemyśleć i wpleść w fabułę. xD

      Usuń
    2. asdfghjkl!!! KOCHAM CIĘ ZA TO, ŻE SPECJALNIE DLA MNIE SIĘ POSTARASZ WPLEŚĆ URUXKAI

      Specjalnie dla ciebie zrobię jeszcze trochę frytek~!

      A yAoiego nie lubię ( Paradoks życia. Nie lubi yAoiego, a pisze aoihy, aoiki i aozuki ;___; ) i to się raczej nie zmieni. Amen!

      Weny~! <3

      Usuń
  2. Przepraszam z opóźnienie w komentowaniu, ale brat wrócił, a jak wrócił, to mojego komputera nie opuścił na krok >.< ale już wyjechał i wstawiam komentarzyk :D
    Będę inna i powiem, że autor to Kubuś Puchatek xD ja i te moje wspaniałe żarty. Rozdział, oczywiście, świetny. Nie umiem pisać komentarzy ;-; więc nie będę błaznować i powiem (napiszę) tylko, że czekam na dlaszą część, bo przerywanie w takim momencie to zuo i zaraza TT-TT
    Wenki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ja się cieszę, że trafiłam na tego bloga ^_^ Och bardzo mi się podoba to opowiadanie.Bardzo mnie wciągnęło. Wszystkie części przeczytałam sobie za jednym zamachem.

    OdpowiedzUsuń