środa, 30 kwietnia 2014

"Jesteś moją ulubioną książką... Książką, która paroma słowami rozpaliła ogień w mym sercu", część III

             

            W końcu udało mi się dokończyć tę część! Zaczęłam ją już jakiś tydzień temu, ale ciągle nie mogłam znaleźć wolnego momentu żeby dopisać kolejne linijki. Na szczęście dzisiaj trafił mi się dzień wolny, a w dodatku zaczyna się majowy weekend, więc myślę, że ruszę ze wszystkim do przodu. ;-)
Właściwie wyszła mi z tego totalna opisówka, ale nie martwcie się, jeśli nie lubicie czegoś takiego. Po prostu na razie Kai nie ma jeszcze z kim rozmawiać. Zaznaczam: JESZCZE. Wszystko się może zmienić… ;-)
Tradycyjnie dziękuję też za wszystkie miłe komentarze! Cieszę się, że znalazła się garstka osób, którą zaciekawiło moje opowiadanie. Jesteście najlepsi! ;-)
A teraz, nie przedłużając, zapraszam na ciąg dalszy. Enjoy! ;-)

*

Yutace dzień dłużył się niemiłosiernie, ale kiedy już skończyła się jego zmiana, a on sam mógł pójść do domu… Nawet nie pomyślał, żeby chociażby spojrzeć w tamtym kierunku. Pomimo zimna i lekko prószącego śniegu, poszedł do pobliskiego parku. Czasami lubił tam siedzieć, kiedy miał wszystkiego dość. To było miejsce, w którym lepiej mu się myślało.
                Gdy już tam dotarł, strzepnął niedbale biały puch z ciemnej deski i usiadł, nie przejmując się, że zapewne będzie miał całkowicie przemoczone spodnie. Wyjął z torby swój prezent i przyglądał mu się z uwagą. Nadal nie rozumiał dlaczego właściwie zupełnie nieznajomy mężczyzna cokolwiek mu podarował. I w dodatku wyrażał chęć znajomości z nim. Bezinteresownie był dla niego wyjątkowo miły. Yutaka nie był do tego przyzwyczajony.
                Odetchnął głęboko, a kiedy sprzed jego oczu zniknęła już para, która wydostała się z jego ust, powoli podniósł okładkę. Na pierwszej kartce tradycyjnie napisany był tytuł, data wydania, nazwisko autora okładki, a także nazwisko autora książki. Nic nadzwyczajnego. Jednak na następnej stronie ozdobnym odręcznym pismem wykaligrafowana była dedykacja. I to nie byle jaka dedykacja! Przez moment zastanawiał się, czy na pewno dobrze rozszyfrowuje wszystkie znaki. Sprawdzał je kilkukrotnie, jednak za każdym razem układały się one w ten sam napis: „Nigdy nie jadłem lepszego ciasta. Satoshi Yasashiro”. Yutaka siedział ogłupiały. Dopiero po chwili otrząsnął się i dotarło do niego, że właśnie trzyma egzemplarz książki, który był przeznaczony specjalnie dla niego. Była mu zadedykowana. Przez samego autora! Który, mówiąc szczerze, należał do jednych z popularniejszych autorów w Japonii. Szatyn, z umysłem przyćmionym przez ekscytację, długo nie mógł  skojarzyć o co właściwie chodzi z tą wzmianką o cieście. Nie przypominał sobie żeby sprzedawał ciasto komuś, wyglądającemu na autora… I wtedy wręcz można było usłyszeć jak trybiki w jego głowie wskakują na właściwe miejsce i wszystko układa się w całość, a jedno imię wręcz boleśnie obija mu się o czaszkę. Yuu! Jak sam powiedział, jest młody, więc raczej nie mógł być jakimś super przedsiębiorcą. No, chyba, że jest geniuszem w swojej dziedzinie i dorobił się fortuny w tak krótkim czasie. Tacy występują jednak w ludzkiej populacji niezwykle rzadko i z reguły są zadzierającymi nosa snobami, a czarnowłosy zdecydowanie do nich nie należał. Yutaka uznał więc, że chłopak z pewnością pracuje jako ktoś w rodzaju asystenta Yasashiro-sana. Może nawet sam chce pisać i w ten sposób próbuje czegoś się dowiedzieć o dotrzymywaniu terminów, publikacjach i o samym procesie tworzenia… W każdym razie autor słynnych horrorów na pewno zarabia niemało i stać go na wysoką pensję dla osobistego pomocnika. Tanabe postanowił, że przy najbliższej okazji gorąco podziękuje Yuu za pamięć. I za to, że zdobył dla niego tak cenny autograf.
                Wciąż uśmiechając się pod nosem, przesunął palcami po odręcznym podpisie, przewrócił jeszcze dwie kartki i od razu z zainteresowaniem zatopił się w lekturze, zupełnie tracąc poczucie czasu.
Ta książka była, jego zdaniem, jeszcze lepsza od poprzedniej. W „Zakazanym miejscu” początek był mieszanką przeróżnych wątków, które nijak trzymały się kupy, przez co czytało się dosyć ciężko i, tak jak mówił mu Yuu, dopiero pod koniec wszystko stawało się jasne i zrozumiałe. Niby dobrze, bo można powiedzieć, że w ten sposób czytelnik za wszelką cenę chce się wszystkiego dowiedzieć, więc z pewnością doczyta książkę do końca, jednak takie zmuszanie się do czytania nie sprawia większej przyjemności. Za to tym razem już od początku jedno wynikało z drugiego, więc czytelnik nie gubił się w myślach autora, a pomimo tego nadal wyczuwał to napięcie i dreszczyk emocji.
Yutaka kończył właśnie czwarty rozdział, kiedy przelotnie zerknął na zegarek, który miał na ręce. Co prawda nie był on pierwszej świeżości, ale na szczęście wskazówki i zębatki wykonywały swoją pracę bez zarzutów. Zdziwił się, że siedzi na tej ławce już dobre dwie godziny. Kompletnie tego nie zauważył, tak wciągnęła go akcja. Jednak dopiero teraz, gdy skupił się bardziej na swoim ciele niż na rzędach literek, poczuł jak bardzo jest mu zimno w dłonie, stopy, policzki… I pośladki. Wsunął ostrożnie swój prezent do torby, wcześniej pamiętając, aby zaznaczyć, w którym miejscu skończył czytać. Wstał, chowając swoje dłonie do kieszeni i ruszył w stronę mieszkanka, postanawiając, że po drodze skoczy jeszcze do sklepu. Miał gigantyczną ochotę na czekoladową babeczkę.
Następnego dnia obudził się z katarem, bólem gardła i w dodatku paskudnym humorem, a niestety dzisiaj również musiał iść do pracy. W tym momencie była to ostatnia rzecz na jaką miał ochotę. Mimo tego dzielnie zebrał się w sobie, ogarnął mniej więcej, nie chcąc straszyć ludzi na ulicy i, jak zazwyczaj, pojechał metrem do kawiarni. Kiedy już zaczął swoją zmianę, czas jakby nagle zwolnił. Minuta trwała dla niego tyle, ile zazwyczaj trwa dziesięć. Po godzinie zaczął zastanawiać się czy może Yuu dziś również przyjdzie. W końcu nadal pamiętał o tym, żeby podziękować mu za tak cenny prezent. Mijała jednak druga godzina, trzecia, czwarta, a Yuu nadal nie było. Yutaka tłumaczył to sobie tym, że skoro zapewne pracuje jako asystent sławnego autora, to takie nagłe wypadki, które zatrzymują go w pracy, są na porządku dziennym. Mimo wszystko nie potrafił odrzucić od siebie żalu, że dzisiaj nie zobaczy jego roześmianej twarzy. Czuł, że wtedy na pewno poprawiłby się jego nastrój. Usiadł na krześle za barem, podkulił pod siebie nogi i siedział tak, patrząc tępo na zegar wiszący na przeciwległej ścianie, co jakiś czas kichając i wycierając nos chusteczkami. Tego dnia podczas jego zmiany do kawiarni nie przyszła ani jedna osoba.
Gdy męczarnia w końcu się skończyła i nareszcie mógł wyjść z tego pomieszczenia, które w tym momencie niemiłosiernie go przytłaczało, stanął na środku chodnika i kichnął donośnie, czego efektem było uczucie, jakby tysiące igieł rozdrapywało jego gardło wręcz do krwi, a stado galopujących zwierząt przebiegło pod jego czaszką. Stwierdził, że chyba najwyraźniej tym razem bez leków się nie obejdzie, więc wyciągnął z torby portfel i sprawdził czy na pewno ma dość pieniędzy. Jak zazwyczaj, nie było ich tam zbyt wiele, ale doszedł do wniosku, że zdrowie ma się tylko jedno.
Niestety w okolicy nie było żadnej apteki, więc musiał przejechać dwa przystanki metra, aby dotrzeć do najbliższej galerii handlowej. Stojąc w zatłoczonym wagonie starał się powstrzymywać kichnięcia jak tylko mógł. Nie chciał na nikogo napluć czy też rozprzestrzenić dookoła swoich zarazków. Jednocześnie najmocniej jak mógł trzymał się rurki obok której stał, ponieważ zaczęło mu się kręcić w głowie. Na szczęście dość szybko wysiadł tuż pod samą galerią i, pomimo braku sił, żwawym krokiem dotarł do drzwi, wszedł do środka i ruszył w głąb gmachu.
Starał się nie rozglądać dookoła, ponieważ zawsze robiło mu się przykro kiedy patrzył na te wszystkie przedmioty, które tak bardzo kusiły go zza szklanych szyb. Teoretycznie, byłoby go stać na jedną bądź dwie rzeczy. Lecz TYLKO na te rzeczy. Jedzenie i czynsz musiałyby wtedy pójść w odstawkę, a na to nie mógł sobie pozwolić. Jednak mowa tutaj głównie o ciuchach, a te nie były dla niego priorytetem. Szczególnie mocno kusiły go sklepy muzyczne, gdzie na wystawach lśniły nowiutkie gitary, fortepiany czy inne profesjonalnie wyglądające sprzęty. Zawsze marzył o tym, żeby nauczyć się na czymś grać, jednak jakoś nigdy się za to nie zabrał. Teraz bardzo żałował, że kiedy był jeszcze mały, nie napisał listu do świętego Mikołaja z prośbą o pierwszą gitarę.
W końcu dotarł do szukanej przez siebie apteki. Z rozpaczą stwierdził, że przez to jego nie rozglądanie się przeszedł dwa razy dłuższą drogę, praktycznie okrążając wielką galerię. Apteka znajdowała się praktycznie tuż obok drzwi, którymi dostał się do środka.
Kolejną jego przeszkodą była długa i kręta kolejka, ponieważ klientów obsługiwała tylko jedna farmaceutka. Westchnął przeciągle, ale dzielnie ustawił się za mężczyzną w kapeluszu i szarym płaszczu, powtarzając sobie, że może i odczeka tutaj swoje, ale leki będą miały zbawienne działanie i jutro rano obudzi się z odetkanymi zatokami.
                Po kilkunastu minutach w końcu dostał to, czego chciał. Zadowolony wyszedł z apteki w jednej dłoni trzymając małą reklamóweczkę z aspiryną, dwoma opakowaniami tabletek, kroplami do nosa i jakimś syropem, a w drugiej paragon, który teraz zawzięcie sprawdzał.  Przez to nie zauważył dwóch dość młodych dziewczyn, które biegnąc, potrąciły go dość mocno. Nie upadł tylko dlatego, że za nim była ławka, więc to w nią uderzył pośladkami. Spojrzał za nimi zbulwersowany tym, że po pierwsze nie zwracają uwagi na innych porządnych ludzi, a po drugie nawet go nie przeprosiły i z zaciekawieniem zarejestrował dość spory tłum ludzi, ewidentnie przepychający się w drzwiach do księgarni, do której często lubił przychodzić żeby pooglądać nowości. Tak, pooglądać, ponieważ jeszcze nigdy nic tam nie kupił.
                Wiedziony wrodzoną ciekawością również udał się w tym kierunku. Stojąc z samego tyłu niewiele mógł zobaczyć, więc chciał uprzejmie dostać się w głąb, a może nawet na sam przód tłumu. Widząc jednak, że tak czy siak Ci wszyscy ludzie zachowują się jak stado zwierząt, korzystając ze swojej przesadnie szczupłej sylwetki, zaczął przepychać się do miejsca, które obrał sobie za cel. Był zwinny, więc udało mu się to bardzo szybko. Zatrzymał się tuż przed dużym plakatem wiszącym na szklanych drzwiach. Kiedy przeczytał informacje na nim zawarte, aż otworzył buzię, a z podekscytowania, całkowicie przestał odczuwać jakiekolwiek symptomy choroby.

                „Promocja nowej książki Satoshi’ego Yasashiro, która już stała się bestsellerem! 
                              „Ciemne wzgórze” od samego początku króluje na szczytach. 
                       Tylko u nas autor osobiście podpisuje każdy egzemplarz jego książki!”

                Yutaka nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Nie dość, że trafił tutaj przypadkowo i udało mu się dopchać do samego przodu to jeszcze mógł poznać kogoś tak utalentowanego jak sam Yasashiro-san! Niby autograf już miał, ale postanowił, że taka szansa może się nie powtórzyć, więc choćby miał stać w kolejce do samego rana to nie zaprzepaści tej okazji i uściśnie dłoń prawdziwego popularnego pisarza.
                Nagle drzwi otworzyły się przed tłumem, który na szczęście nie rzucił się z szałem w głąb sklepu. Obsługa powoli wprowadziła wszystkich do środka i skierowała do miejsca gdzie stał stolik nakryty niebieskim obrusem. Na stoliku stała szklanka i dzbanek z wodą, a także wizytówka z nazwiskiem autora. Za to po prawej stronie na dużym kartonie dumnie prezentowała się powiększona wersja okładki „Ciemnego wzgórza”. Jakiś mężczyzna polecił ustawić się w kolejce, tak aby zachować jako taki porządek. Stojąc na palcach Yutaka zarejestrował, że był gdzieś około dwudziesty z kolei. To i tak dobrze, zważając na fakt, że kolejna wywijała się i kilkukrotnie okrążała cały sklep, a i tak niektórzy stali jeszcze na zewnątrz… W końcu rozległy się piski i brawa, co świadczyło o tym, że do pomieszczenia na pewno wkroczył bohater spotkania. Szatynowi niestety, wśród tej całej wrzawy i błysków fleszy, nie udało się dojrzeć mężczyzny, który zapewne już zajął miejsce przy stoliku. Ze wstydem przyznał się sam przed sobą, że tak naprawdę nie ma pojęcia jak Yasashiro-san wygląda… Pocieszył się jednak tym, że nie liczy się jego wygląd, a talent, którego niewątpliwie miał aż w nadmiarze. Kiedy jednak razem z całą kolejką, zaciskając dłonie z podekscytowania na pasku od torby sprawnie przesuwał się do przodu, aż do momentu w którym mógł ujrzeć kto siedzi za wizytówką z nazwiskiem autora, przekonał się, że mężczyzna niewątpliwie został obdarzony wszystkimi możliwymi wdziękami. Co więcej, były to te same wdzięki, które prawie powaliły go na kolana kilka dni wcześniej. Zastygł w bezruchu, w momencie, w którym rozpoznał owego „Yasashiro-sana”. Nie zwracał uwagi na ponaglające go głosy ludzi znajdujących się tuż za nim. Stał tak, jak słup soli, aż do chwili, gdy ich spojrzenia się spotkały. 

środa, 16 kwietnia 2014

"Jesteś moją ulubioną książką... Książką, która paroma słowami rozpaliła ogień w mym sercu", część II

     

       Hej, Kochani! Muszę się przyznać, że jestem mega pozytywnie zaskoczona... Już ponad 100 wyświetleń, więcej niż jeden komentarz na dzień dobry... W dodatku wszystkie pozytywne! Cieszę się, że moje opowiadanie przypadło Wam do gustu. W przypływie weny, udało mi się dzisiaj dokończyć kolejną część życia Kaia i tajemniczego klienta kawiarni... Powiem Wam tylko, że pod koniec tej części możecie spodziewać się niespodzianki!
So... Liczę na Wasze motywujące opinie. Enjoy!

*

Wyjątkowo przyjemny zimowy ranek. Śmiało można powiedzieć, że Słońce po raz pierwszy od ładnych kilkunastu dni przebiło swoje promienie przez gęstą warstwę śniegowych chmur. Mimo tego, temperatura nadal utrzymywała się grubo poniżej zera, przez co śnieg nie topił się, a zamiast tego pojedyncze płatki migotały wesoło w blasku światła. Był jedenasty grudnia.
Jakkolwiek krajobraz wyglądał bajkowo, Yutaka kompletnie nie podzielał tego entuzjazmu, który rozsiewały dookoła dzieci tarzające się z piskiem w mroźnym puchu i mrużące oczy przed bolesnym atakiem światła na ich źrenice. Wręcz przeciwnie. Kiedy tylko coś niematerialnego nieprzyjemnie połaskotało jego powieki, warknął pod nosem jakieś przekleństwo i odwrócił się na drugi bok z nadzieją, że ktokolwiek śmiał zakłócać jego sen, da sobie z tym spokój. Niestety mylił się. Ów „ktoś” z uporem osła nadal oznajmiał mu, że to już koniec odpoczynku. Niechętnie podniósł się do siadu, spoglądając z żądzą mordu wymalowaną na twarzy na niezasłonięte okno, które było odpowiedzialne za jego dzisiejszą średnio przyjemną pobudkę. Był tak zaspany i nieprzytomny, że nie zauważył szeregu rzeczy, które teoretycznie od razu powinny mu się nie zgadzać… Mianowicie, był wyjątkowo nieświeży, co było wyraźnie widać, a także czuć kiedy tylko otworzył usta. Dodatkowo telewizor w salonie dudnił, wyświetlając zapewne jeden z japońskich tasiemców, w których tak lubowała się pani Oshihara. Jednak najważniejszym elementem był fakt, że na dworze było zdecydowanie zbyt jasno jak na godzinę szóstą piętnaście, o której to wstawał, kiedy miał do pracy na poranną zmianę.
Wtem w pomieszczeniu rozległ się kolejny głośny dźwięk, który nieprzyjemnie poraził jego biedne, wciąż śpiące uszy. Mianowicie był dźwięk starego telefonu stacjonarnego, a zaraz po nim skrzekliwy głos jego współlokatorki.

- Chłopcze, telefon do Ciebie! Mówiłam żebyś nikomu nie rozdawał tego numeru, co Ty sobie wyobrażasz, młody człowieku? Nie życzę sobie żeby tutaj wydzwaniały jakieś kurtyzany, obdartusy czy inny margines, z którym się zadajesz! Co ja z Tobą mam, zero wdzięczności… - o tak, byłby wdzięczny, gdyby chociaż ten nieszczęsny społeczny margines chciał się z nim zadawać… Aby jak najszybciej przerwać jej litanię, wyszedł z pokoju i z kamienną miną odebrał od niej słuchawkę przykładając ją sobie do prawego ucha. Lewe natomiast siłą rzeczy musiał zatkać sobie palcem.

- Halo?

- Tanabe Yutaka… Czy Ty, do jasnej cholery, wiesz która jest godzina? – po drugiej stronie rozległ się w miarę spokojny głos jego szefowej. Lecz cóż… Prawda jest taka, że nie miał pojęcia o aktualnej godzinie, więc zerknął przelotnie na stary zegar wiszący na ścianie i zdębiał.

- Yyy… Noo… Jest ósma dwadzieścia…

- A no właśnie. A czy Twoja zmiana nie zaczyna się dzisiaj przypadkiem o siódmej czterdzieści pięć? I czy nie powinieneś być tutaj o siódmej trzydzieści z racji tego, że masz przy sobie klucze, a ja od jakichś dwudziestu minut stoję sobie na zewnątrz całując klamkę i rozkosznie doprowadzam swoje palce u stóp do całkowitego odmarznięcia? – doskonale słyszał, że pomimo starań, niewiele brakuje żeby zaczęła na niego wrzeszczeć.

- T-tak jest! Przepraszam, bardzo przepraszam! Już biegnę, za moment będę! Proszę się nigdzie stamtąd nie ruszać! – powiedział panicznie i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, rzucił słuchawką, natychmiast biegnąc do swojego pokoju. Tam zmienił wczorajsze ubrania na jakieś pierwsze lepsze, które tylko dostały się w jego ręce i wypadł z mieszkania jak szalony, dłońmi starając się przygładzić rozczochrane brązowe włosy. Dopiero kiedy zbiegł już po schodach przypomniał sobie, że przecież nie ma przy sobie kluczy ani żadnych innych rzeczy, więc chcąc nie chcąc, z powrotem wbiegł na czwarte piętro, praktycznie potykając się o co drugi stopień. W swoim pokoju do czarnej torby wrzucił przeczytaną w nocy książkę, którą najpierw musiał znaleźć w rozgrzebanej pościeli, klucze i portfel z jakimiś drobniakami na bilet. Wybiegając, z blatu w kuchni gwizdnął jeszcze jedno jabłko, mając nadzieję, że pani Oshihara ich nie liczy i nie zauważy braku jednego owocu. W przeciwnym razie dostanie niezły ochrzan po powrocie. Już zaczął kierować się w stronę stacji metra, jednak w połowie kroku stwierdził, że pieszo dotrze tam szybciej, dlatego też w rozpiętym płaszczu, z torbą w jednej ręce, jabłkiem w drugiej i z niechlujnie zawieszonym na karku szalikiem, rzucił się biegiem w stronę, po której znajdowała się kawiarnia.
Jego kondycja była w opłakanym stanie, więc już po kilku minutach dostał kolki i nie mógł złapać powietrza. Pomimo tego nie zwalniał ani trochę, wiedząc, że zawalił na całej linii. Często się spóźniał, to prawda, ale jeszcze nigdy aż tak bardzo. Dlatego za wszelką cenę chciał dotrzeć do kawiarni jak najszybciej.
Udało mu się to w ciągu piętnastu minut. Zatrzymał się gwałtownie tuż przed panią Takahashi, prawie wywracając się na śliskim chodniku. Oparł dłonie na kolanach i próbował choć trochę uspokoić oddech.

- Człowieku, jak Ty wyglądasz… Będziesz miał ostrą grypę jak nic. Dawaj szybko klucze, nie stójmy już na tym mrozie – wedle życzenia wyjął z bocznej kieszeni torby pęczek kluczy i podał je zniecierpliwionej kobiecie. Kiedy tylko drzwi otworzyły się, wpadł do środka zaraz za panią Takahashi i z rozpaczą zauważył, że wewnątrz jest niewiele cieplej niż na zewnątrz. Jęknął cicho, ale potulnie poszedł przygotować się do pracy, wiedząc, że zmarzł na własne życzenie.
Miał ochotę się rozpłakać kiedy włożył na siebie cienki zimny materiał koszuli. Na jego ciele natychmiast pojawiła się gęsia skórka, ale zacisnął zęby i ruszył zająć swoje miejsce. Miłym zaskoczeniem był dla niego kubek gorącej zielonej herbaty i obok niego karteczka z napisem: „Rozmrażacz. Użyj póki gorący.” Roześmiał się pod nosem, ale posłusznie zaplótł skostniałe palce na gorącym naczyniu, dziękując w duchu za to, że jego szefowa ma wielkie serce i cierpliwość do kogoś takiego jak on.
Dzisiejszy dzień wyglądał nieco lepiej niż zazwyczaj, czym był wyjątkowo zdziwiony. W ciągu jakichś trzech, może czterech godzin lokal odwiedziło aż osiem osób, co było dla tego miejsca nie lada wyczynem. Zdarzało się, że nie obsłużył aż tylu klientów nawet w ciągu pełnych dwóch dni. Dlatego też, kiedy dzwoneczek nad drzwiami dał o sobie znać po raz kolejny, nie było to dla niego żadnym zaskoczeniem. Stał akurat tyłem do wejścia i wycierał świeżo umyte filiżanki. Jego poranny humor znacznie się poprawił, więc od razu przywitał klienta uprzejmym głosem, którego, szczerze mówiąc, nie używał zbyt często.

- Dzień dobry!

- Dzień dobry – od razu rozpoznał ten porażający głos, a obecność jego właściciela zaskoczyła go do tego stopnia, że odstawił filiżankę na spodek nieco mocniej niż zamierzał. – Miałem nadzieję, że Cię tutaj zastanę.

- O… N-Naprawdę? To miłe z pana strony… - bardzo powoli odwrócił się w stronę mężczyzny patrząc na niego spod przydługiej grzywki. Wstydził się spojrzeć na niego wprost. – Czego Pan sobie życzy?...

- Dzisiaj chciałbym życzyć sobie tylko Twojego towarzystwa. Krótkiego bo krótkiego, ale jednak – odpowiedział mężczyzna roześmianym tonem. Na tę wiadomość Yutaka poderwał głowę do góry i rozszerzył oczy w zdziwieniu. Zastanawiał się czy od wychłodzenia można mieć omamy słuchowe… - No nie patrz tak na mnie, dobrze usłyszałeś!

- P-Przepraszam pana, ale j-ja teraz nie mogę… Ja jestem w-w pracy i w ogóle, ja… My się nie znamy i… - jąkał się, a jego wypowiedź nie miała kompletnie żadnego sensu. Ile oddałby wczoraj za takie słowa! A dzisiaj? Na samą myśl, że miałby spędzić z tym oszałamiającym człowiekiem chociaż chwilę sam na sam paraliżował go strach. Chyba właśnie ujawniało się to, że nigdy nie miał zbyt wielu znajomych, z którymi spędzałby wolny czas. Nie mówiąc już w ogóle o jakimkolwiek randkowaniu! Czy to z kobietami, czy z mężczyznami…

- No daj spooookój, tylko krótka rozmowa! W końcu muszę sprawdzić Twoją znajomość lekturki… Przeczytałeś?! – czarnowłosy usiadł już wygodnie na jednym z wysokich krzeseł stojących tuż przy barze i na pewno nie zamierzał wychodzić, więc chcąc nie chcąc Yutaka musiał z nim zostać.
W dodatku miał nieodparte wrażenie, że poprzednim razem nieco go postarzył w swojej ocenie. Mężczyzna zmienił swój niski, aksamitny głos uwodziciela na aż nadto wyluzowany i rozbawiony ton, co automatycznie go odmłodziło, choć miał na sobie ten sam elegancki czarny płaszcz, co wczoraj.
Mimo wszystko Tanabe rozluźnił się trochę na wzmiankę o książce.

- Przeczytałem! I muszę panu powiedzieć, że naprawdę miał pan rację co do fabuły. Przez to, że cała sprawa rozwiązuje się dopiero  na końcu, czytelnik ani przez moment się nie nudzi. Jeden z lepszych horrorów, jakie czytałem – kiwnął głową entuzjastycznie, jakby na potwierdzenie swoich słów. Mężczyzna słuchał go, opierając podbródek na dłoni, a z jego twarzy wciąż nie znikał uśmiech.

- Przyznaj… Bałeś się? – mrugnął do Yutaki, który zachichotał głupkowato na ten gest i udał, że poprawia rękaw koszuli.

- Szczerze mówiąc, trochę tak… Tym bardziej, że czytałem to w środku nocy…

- Ha! Taki był zamiar autora! – klasnął w dłonie czarnowłosy. – Masz zamiar przeczytać jeszcze inne jego książki?

- W sumie to nie zastanawiałem się nad tym… - odparł zgodnie z prawdą Yutaka. – Ale ostatnio nie znalazłem niczego ciekawego, więc może to nie taki zły pomysł.

- No to świetnie się składa bo ja coś dla Ciebie mam! – położył na blacie swoją skórzaną torbę i zaczął w niej czegoś intensywnie szukać. W tym samym czasie Yutaka spojrzał na nieznajomego z totalnym zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Prezent? Dla niego? Przecież nie wie nawet jak ma na imię, a tutaj coś takiego… - O! Mam! – krzyknął entuzjastycznie, czym trochę przestraszył szatyna. – Strasznie płochliwy jesteś… Ale proszę! Dla Ciebie – podsunął w jego kierunku gruby przedmiot zapakowany w brązowy papier.

- Ale proszę pana… Ja przecież nie mogę tego przyjąć… Nie wypada… - nadal próbował protestować. Delikatnie odsunął od siebie pakunek i odważył się spojrzeć na twarz gościa. Gdyby nie wiedział kto przed nim siedzi, w życiu nie powiedziałby, że to jedna i ta sama osoba. Śmiało mógł teraz przypuszczać, że ten mężczyzna wcale nie jest żadnym biznesmanem, a aktorem, ponieważ jego twarz była teraz tak smutna, a jednocześnie pocieszna, co było zupełnie inne od wyrazu twarzy sprzed kilku sekund, że kojarzył mu się ze szczeniakiem. Zaprzestał odsuwania od siebie owego tajemniczego prezentu i westchnął tylko przeciągle, biorąc w obie dłonie twardy przedmiot. – No… No dobrze. Dziękuję…

- No! Masz szczęście! Inaczej musiałbyś ocierać moje gorzkie łzy – zaśmiał się mężczyzna. – Otwórz szybko.
Yutaka był strasznie zażenowany tą sytuacją. Wiedział, że jego policzki na pewno są mega czerwone, co wcale nie ułatwiało mu rozmowy z czarnowłosym. Jednak, wedle jego prośby, powoli rozdarł papier, a jego oczom ukazała się zupełnie nowa książka, tego samego autora.

- Łaaał… Dziękuję bardzo! Nie mam żadn… Em… Zbyt wielu własnych książek… - spojrzał z nieśmiałym uśmiechem na twarz mężczyzny i skłonił się lekko. – To bardzo miłe z pana strony.

- Miałem nadzieję, że Ci się spodoba. W końcu musimy mieć o czym rozmawiać kiedy będę tutaj przychodził – czarnowłosy wstał i zarzucił swoją torbę na ramię. – Niestety muszę już uciekać, terminy mnie ścigają… - mówiąc to, zerknął nerwowo na elegancki zegarek na swoim nadgarstku. – Ale nie pozbędziesz się mnie tak łatwo! – ruszył żwawym krokiem w stronę wyjścia. – A! – przystanął na moment. – I proszę Cię… Przestań w końcu nazywać mnie „panem”. Nie sądzę żebym był o wiele starszy od Ciebie… O ile w ogóle jestem! – rozłożył szeroko ramiona i zaśmiał się wesoło.

- Em… To jak mam się do pan… Znaczy do Ciebie zwracać? – to wyznanie zaskoczyło Yutakę. Jeszcze wczoraj dałby sobie rękę uciąć, że mężczyzna ma przynajmniej trzydzieści lat. No… Chyba, że to on sam wygląda tak staro, że czarnowłosy bierze go za swojego rówieśnika.

- Jestem Yuu. Shiroyama Yuu – skłonił się przed nim, trzymając już jedną dłoń na klamce.

- M-Miło mi, Yuu… Ja jestem Yutaka… - odwzajemnił ukłon, lecz zdecydowanie mniej entuzjastycznie. Wciąż był strasznie skrępowany.

- W takim razie do widzenia, Yutaka! – pomachał i już go nie było.
Tanabe nadal stał ogłupiały z książką w dłoniach. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że trzyma prezent. Od NIEGO. Od mężczyzny, na którego widok wczoraj prawie ugięły się pod nim kolana. Przysunął okładkę do twarzy i powąchał, mając nadzieję, że może wyczuje choć odrobinę jego perfum, lecz czuć było tylko zapach nowego papieru. Gdy zorientował się, że jego zachowanie i on sam przypominają w tym momencie trzynastoletnią dziewczynkę kochającą się w jakimś muzyku, dreszcz przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa… Mimo wszystko nie miał pojęcia skąd u czarnowłosego ten entuzjazm w stosunku do jego osoby. Przecież to było ich drugie w życiu spotkanie! A przy tym pierwsze wcale nie wyglądało inaczej niż spotkanie przeciętnego klienta z pracownikiem jakiegoś sklepu czy innej tego typu instytucji… Przez moment pokusił się o myśl, że może Shiroyama zauważył w nim coś pociągającego, co nie pozwala mu o nim zapomnieć. Że może był zafascynowany szatynem, tak samo jak on nim… Lecz ostatecznie bardzo szybko stwierdził, że to niemożliwe. To, że on jest homoseksualny, nie znaczy, że każdy mężczyzna również taki jest. Poza tym… Dlaczego ktoś taki jak Yuu miałby się nim zainteresować? Zwykłym chłopakiem z pierwszej lepszej kawiarni, którym już od dawna nikt się nie interesował i to w żadnym sensie.

Westchnął tylko i lepiej przyjrzał się trzymanemu przez siebie tomowi. „Ciemne wzgórze”. Prezent… Od Yuu… Już dawno nie był tak bardzo zdezorientowany. Zamiast oczekiwać kolejnego spotkania, tak jak wczoraj, zaczął obawiać się, czym zaskoczy go po raz kolejny.

sobota, 12 kwietnia 2014

"Jesteś moją ulubioną książką... Książką, która paroma słowami rozpaliła ogień w mym sercu", część I



... x Kai



Niespodzianka! Możecie próbować zgadywać o kogo chodzi, ale wydaje mi się, że to nie takie trudne. Mam nadzieję, że nie poszło tak źle... To moje pierwsze opowiadanie i zależy mi na każdej, nawet najmniejszej opinii. Tak więc, Kochani... Miłego czytania!


*

       Młody chłopak przechadzający się wzdłuż zatłoczonych ulic Tokio, wśród których tak ciężko było mu się odnaleźć. Mijają już dwa lata odkąd przeniósł się do tego ruchliwego miasta ze swojej niewielkiej miejscowości po południowej stronie kraju. Na co liczył wręcz uciekając z rodzinnego domu? Że od razu stanie się kimś ważnym? Że jego życie będzie idealne? Że poradzi sobie zupełnie sam, mając zaledwie dwadzieścia jeden lat? Że udowodni rodzicom jak bardzo się mylili, nie potrafiąc uwierzyć w swojego jedynego syna? Tak. Jednak teraz zwyczajnie boi się wrócić i pokazać, że mieli rację. Nic nie osiągnął. Już tak długo tkwi w tym samym martwym punkcie.
       Młody chłopak przechadzający się wzdłuż zatłoczonych ulic Tokio, który już nie potrafi uśmiechać się tak, jak kiedyś.
       Szedł do pracy, jak co dzień. Nienawidził jej. Nie była tym, o czym marzył, lecz nie miał innego wyboru jeśli nie chciał wylądować pod mostem i umrzeć tam z głodu. A nie chciał. Zarobione pieniądze i tak wystarczały mu tylko na czynsz i jakieś średniej jakości produkty żywnościowe kupowane w pobliskim markecie. Czynsz? O nie, nie posiadał on całego mieszkania na wyłączność. Wynajmował mały pokój u starszej, samotnej kobiety, która miała zbyt duże mieszkanie jak dla niej samej. Miał duże szczęście, że na nią trafił, ponieważ pomimo tego, że była największą jędzą jaką kiedykolwiek spotkał, nie rzuciła mu na wstępie zbyt wygórowanej ceny.
       W końcu dotarł do małej kawiarni znajdującej się na rogu jednej z bocznych uliczek. Popchnął drzwi, a jego przybycie oznajmił dzwoneczek wiszący tuż nad nimi. Na ten dźwięk, spod nienagannie czystego blatu, wyłoniła się szczupła twarz, otoczona sztucznie kręconymi, czarnymi długimi włosami, należąca do niewysokiej kobiety.

       - Yutaka-kun! Po raz kolejny się spóźniłeś… Prosiłam Cię tyle razy żebyś przychodził na czas. Przecież nie mogę siedzieć tutaj sama! Co jeśli klienci nagle zaczną się schodzić?! – tak wyglądało jego stałe powitanie. Zawsze słyszał te same słowa. Jednak prawda była taka, że jeszcze nigdy nie widział w środku więcej niż czterech klientów na raz. Nikt nie kwapił się aby spróbować tych ciast, które kobieta tak zachwalała lub wypić zaparzonej przez niego kawy lub herbaty. Było mu nawet trochę szkoda swojej szefowej, która zawsze była dla niego miła i nawet nie wyciągała żadnych konsekwencji, pomimo jego częstych spóźnień. To miejsce było dla niej wszystkim i bezustannie wierzyła, że jeszcze będzie ono sławne, jak te wszystkie drogie kawiarnie znajdujące się w centrum. Nigdy nie miał serca, aby powiedzieć jej co on o tym sądzi.

       - Wybacz Takahashi-san. Znów zaspałem i metro mi uciekło. Jutro postaram się być na czas – kolejna stała kwestia, którą powtarzał jak wierszyk, niemal z pamięci. Przyzwyczaił się.

       Bez kolejnych zbędnych słów przeszedł przez środek pomieszczenia, wchodząc na zaplecze. Tam podszedł do swojej szafki, w której znajdowały się jego ubrania, które musiał nosić w pracy. Zdjął z siebie płaszcz, szalik i sweter, wrzucając wszystko na dno, nawet nie trudząc się składaniem. Na ich miejsce założył białą koszulę, której rękawy podwinął do łokci oraz zawiązał na biodrach ciemnozielony krótki fartuch z nazwą kawiarni. Sprawdził jeszcze tylko odruchowo czy wszystkie guziki na pewno są równo zapięte i wrócił do głównego pomieszczenia, zabierając jeszcze ze sobą książkę. Od razu zajął swoje stałe miejsce za barem.

       - Yutaka-kun, wychodzę. Myślę, że niedługo powinnam wrócić, ale na wszelki wypadek zostawiam Ci klucze. Gdybym nie wróciła do dwudziestej, pozamykaj wszystko i jutro przyjdź piętnaście minut wcześniej. Muszę pojechać po dostawę kawy, która wczoraj nie dotarła. Rozumiesz? Sama muszę się fatygować, kiedy to oni powinni postawić mi kartony pełne świeżej kawy tuż pod drzwiami. Toż to oburzające, jak oni mogą tak traktować poważnych klientów?! Już ja im nawtykam, niech tylko tam dotrę! Mam nadzieję, że zapłacę przynajmniej połowę mniej przez tę niesubordynację… - i wyszła mamrocząc coś pod nosem.

       Yutaka był przyzwyczajony do takiego zachowania swojej szefowej, więc z obojętnością kiwnął jej głową na pożegnanie i usiadł na wysokim barowym krześle, otwierając grubą książkę na stronie, przy której ostatnio się zatrzymał. Był nastawiony na niesamowitą nudę.
      Prawdę mówiąc, całe jego życie wyglądało w ten sposób. W domu również nie robił nic produktywnego. Nie oglądał telewizji, ponieważ kanapa zawsze była zajęta przez właścicielkę mieszkania, a on nie miał ochoty przebywać z nią w tak bliskiej odległości. Nie miał komórki, ponieważ ta, którą dostał od rodziców jakieś cztery lata temu zepsuła się, a na kupno nowej najzwyczajniej nie miał pieniędzy. Nie miał również laptopa ani komputera stacjonarnego, co równało się z tym, że nie miał dostępu do Internetu. Teraz to było dla niego luksusem. Jego jedyną rozrywką były książki oraz spacery po mieście. Uwielbiał czytać, lecz nie miał ulubionego autora, gatunku czy tytułu. Czytał wszystko, co tylko trafiło w jego ręce. Czasami zastanawiał się co będzie robił, kiedy przeczyta wszystkie książki, jakie tylko są w bibliotece. Brzmi to trochę absurdalnie, ale on wierzył, że jeśli jego życie nadal będzie wyglądało tak, jak dotychczas, to niedługo faktycznie pochłonie wszystkie tomy, znajdujące się na półkach jego ulubionej biblioteki.
       Tak więc pogrążył się w lekturze, będąc przygotowanym na to, że tak zostanie aż do godziny dwudziestej, czyli do końca jego zmiany, a tym samym do godziny zamknięcia kawiarni. Jednak jakie było jego zdziwienie, gdy po jakichś dwóch, może trzech godzinach usłyszał ten denerwujący dzwoneczek oznajmiający, że ktoś właśnie wszedł do środka. Na początku był przekonany, że to tylko pani Takahashi wróciła, osiągnąwszy sukces w sprawie dostawy kawy, jednak zamiast jej tradycyjnego trajkotania, które zazwyczaj było słychać już od samych drzwi, usłyszał niski, męski, aksamitny głos, który poraził go aż do kości.

       - Dzień dobry.

       Yutaka natychmiast podniósł głowę znad książki i wlepił częściowo zdziwione, częściowo zaciekawione spojrzenie w przybysza. Jego oczom ukazał się mężczyzna. Nie byle jaki mężczyzna. Przez moment zastanawiał się nad jego wiekiem, ponieważ posiadał bardzo młodo wyglądającą twarz, jednak doszedł do wniosku, że żaden młody chłopak nie wyglądałby tak elegancko i dostojnie. Poza tym był nieco wyższy od niego samego. Patrząc na jego ubiór śmiało mógł przypuszczać, że nowo przybyły jest prezesem jakiejś ważnej międzynarodowej korporacji. Miał na sobie długi czarny płaszcz, sięgający mu do kolan, który idealnie układał się na jego szerokich ramionach, na które spływały proste czarne włosy, delikatnie przyprószone białymi płatkami. Yutaka wpatrywał się tak w niego z szeroko otwartymi oczami, zastanawiając się co właściwie ktoś taki robi w tak małej kawiarni jak ta. Widział go tutaj po raz pierwszy.

       Mężczyzna nie widząc żadnej reakcji ze strony chłopaka, zbliżył się do barku, stukając głośno swoimi wysokimi skórzanymi butami.

       - Przepraszam. Czy mógłbym poprosić o kawałek sernika?

       Szatyn, słysząc po raz kolejny jego niski głos, otrząsnął się i gwałtownie poderwał się z krzesła, odsuwając książkę na bok i kłaniając się nisko.

       - Dzień dobry Panu. S-Sernik? Tak, o-oczywiście… - jąkał się ze zdenerwowania, które pojawiło się nie wiadomo skąd. Przecież nie pracuje tutaj od wczoraj! – Czy życzy sobie Pan sernik na ciepło czy na zimno?

       - Na zimno i na wynos, jeśli można.

       Yutaka poczuł się zawiedziony, że mężczyzna tak szybko chce opuścić lokal. Wyobrażał sobie, że gdyby zajął jedno z miejsc, mógłby jeszcze przez jakiś czas dokładnie obejrzeć jego osobę. Odwrócił się i najwolniej jak tylko mógł zaczął przygotowywać zamówienie.

       - Bardzo przyjemne miejsce. Aż dziwne, że jest tutaj tak pusto – usłyszał za swoimi plecami. – Idealne miejsce do czytania, prawda? – Yutaka odwrócił się w stronę czarnowłosego i spojrzał na niego ze zdziwieniem. Spodziewał się raczej, że porządny biznesman, za jakiego brał owego mężczyznę, mógłby go upomnieć, że czyta w pracy i zaniedbuje swoje obowiązki, których jako-tako nie miał przez brak klientów. Ten jednak patrzył na niego z uśmiechem i kiwnął głową w kierunku książki leżącej na blacie. – „Zakazane miejsce”, hmm? I jak Ci się podoba?

       - C-Ciekawa… I wciągająca. Chociaż na początku trochę ciężko zrozumieć o co chodzi i nie można połapać się w fabule… - Yutaka zamrugał zaskoczony, że mężczyzna miał ochotę wdawać się z nim w jakąkolwiek rozmowę, a w dodatku najwyraźniej podobnie jak on lubi czytać książki. – Czy-Czytał ją Pan?

       - Można tak powiedzieć – zaśmiał się czarnowłosy. – Zdradzę Ci tylko, że kiedy przeczytasz ją do końca, cała fabuła stanie się dla Ciebie zrozumiała – odebrał kartonowe pudełko, które podał mu chłopak i położył na blacie kilka banknotów. – Mam nadzieję, że nie będziesz uważał czasu poświęconego na tę książkę za stracony. Dziękuję i do zobaczenia – ukłonił się lekko i wyszedł z kawiarni uśmiechając się delikatnie do chłopaka za barem.

       Yutaka nadal stał nieruchomo, wpatrując się w miejsce, w którym zniknął czarnowłosy mężczyzna. Jego osoba pojawiła się tak nagle, wyrywając go z zadumy, jego głos poraził go swoją barwą, a jego twarz onieśmieliła go do tego stopnia, że dopiero teraz poczuł żar na swoich policzkach. Zamrugał kilkakrotnie powiekami, wypuścił powietrze ze świstem i opadł ciężko na krzesło, na którym jeszcze chwilę temu siedział.
       Tej nocy, tuż po powrocie do domu, nie położył się spać jak zazwyczaj. Postanowił dokończyć książkę jak najszybciej, dlatego też nie zważając na to, że powinien wziąć prysznic, ani na marudzenie właścicielki mieszkania, że przez jego nocne posiedzenia będzie musiała zapłacić gigantyczny rachunek za prąd, ani też na hałasujące samochody tuż za oknem, pogrążył się w lekturze. Chciał podzielić się swoją opinią z nieznajomym i sprawdzić, czy ten miał rację. Czuł, że w końcu jest to ktoś, z kim mógłby porozmawiać na tematy, o których on sam ma jakiekolwiek pojęcie. A tego, że mężczyzna jeszcze pojawi się w kawiarni był pewny jak niczego innego. Melodyjne „do zobaczenia” nadal rozbrzmiewało jeszcze w jego głowie.